Kwiaty rosną, kwiaty rosną – czyli o flowersticku wody lanie

Flowerek!
Mam głupie wrażenie, że jak ktoś z zewnątrz wejdzie do biura, to wyjdę na dziwaka w jego oczach, jak tylko mnie zobaczy. Jak jeżdżę do pracy na dziwnej czterokołowej hulajnodze to ludzie dziwnie patrzą. Ale jak już jestem na miejscu, to czasem też ktoś zerka ze zdziwieniem, jak rozmawiam z kimś machając jakimś metalowym drągiem ze stojaka na kartki kojarzące mi się z kalamburami. Niemniej jednak, to moje ostatnie zajęcie przypomniało mi o zajawce wcześniejszej, czyli flowersticku.

Flowerstick to strasznie śmieszny stworek. Ot, taki kijek z czymś gumowym na obu końcach, co ma przypominać kwiaty. I do tego dodatkowo dwa krótsze kijki, handsticki, którymi kwiatkokijka odbijasz. Brzmi śmiesznie i banalnie. I faktycznie jest to banalne. Początki przynajmniej – start jest bardzo prosty moim zdaniem. Pierwszy raz miałem bezpośrednią stycznośc z flowerem na którymś meetingu penspinnerskim w Krakowie, jakoś w październiku/listopadzie 2010. Zajawkę rozpropagował na tym spotkaniu Domcior i Atiszo, a ja i kilka innych osób daliśmy się w to złapać.
Mnie to strasznie wkręciło. Pamiętam nawet, że ktoś stwierdził „straciliśmy go”, kiedy zobaczył, że się wciągnąłem. Chyba większość meetingu spędziłem machając kwiatkiem. Wiedziałem, że muszę sobie ogarnąć flowersticka, a nie chciałem wydawac kasy i kupować. Efektem tych dwóch myśli była ekspedycja na złom koło domu w poszukiwaniu inspiracji i sensownych części.
Tak też znalazłem starą suszarkę na ubrania, którą poćwiartowałem i wziąłem kawałki rurek z niej, które posłużyły mi za bazę zarówno na samego flowera, jak i na handsticki. Wadą tego rozwiązania jest duża twardość, przez którą całość w akcji hałaśliwa była. Postanowiłem więc owinąć rurki folią stosunkowo grubo i potem jeszcze taśmą klejącą, co trochę poprawiło komfort dzwiękowy.
Już prawie!
Niemniej jednak magią zabawy z flowerstickiem jest to, że przynajmniej handsticki pokryte są czymś bardzo mocno przyczepnym, dzięki czemu mamy kontrolę większą nad kwiatkiem w czasie interakcji. Widziałem tutorial, gdzie ktoś wykorzystywał rozciętą dętkę – ja niestety takowej na zbyciu nie miałem, więc postanowiłem ugryźć to z innej strony. Handsticki i flowera owinąłem pociętymi kawałkami balonów. Troszkę się z tym musiałem namęczyć momentami, ale wyszło dość nieźle.
Kwiatek koszykówkowy
Brakowało już tylko jednej, podstawowej rzeczy, a właściwie dwóch – kwiatków na końcach flowersticka. Oczywiście jest też zabawka podobna, tylko bez kwiatków na końcach – zowie się to devilstick i jest diabelnie szybkie. Polecam zobaczyć, a tymczasem przejdę do kwiatków, nad którymi ubolewał Maniek. A ubolewał przez to, że zrobiłem je ze starej piłki do kosza, w którego to on grywa, co skomentował krótko „biedna mała pomarańczowa”. Poświęciła się dla większego dobra i na pewno była szczęśliwa z tego powodu.
Całokształt wyszedł całkiem całkiem, choć oczywiście nie idealnie. Zaczynając już od tego, że jak poprosiłem Atiszo albo Domciora o info o tym jakie rozmiary ma jej/jego flowerstick i handsticki i potem tę wiedzę wprowadzałem w życie, to oczywiście zapomniałem, że podano mi długość flowera jako całości, włącznie z gumowymi kwiatkami. Tak też ten flowerstick wyszedł strasznie długi. Niemniej jednak dało się czegoś na nim pouczyć. Tutaj możecie zobaczyć pierwsze „testy” nowego tworu rak moich.
Jako, że Adze również bardzo się spodobał ten sport, postanowiła również ogarnąć sobie sprzęt. Z wstępną pomocą zrobiła flowera już sensowniejszych rozmiarów, lecz niestety ze sporo lżejszymi kwiatkami, przez co dość śmiesznie się zachowywał czasem. Metalowe rurki jednak swoje ważą i było to tutaj bardzo mocno odczuwalne. Zamiast folii wykorzystała tutaj worki na śmieci oklejone taśmą i w przeciwieństwie do mnie balonami pokryła tylko flowersticka, była o wiele mniejsza przyczepność.
Przez jakiś czas wykorzystywałem flowersticka jako przerywnik w pracy, bo wreszcie miałem coś, czym mogłem się zająć chwilę nie siedząc, dzięki czemu plecy mogły mi odpocząć. Potem dałem swój zestaw znajomemu z niemiec, któremu się bardzo spodobał. Flower Agi niestety okazał się trudny do opanowania i do ćwiczenia na nim przez dysproporcje wagowe i niewiele nim którekolwiek z nas machało. Oba kwiatkowe zestawy są widoczne dokładniej w tym albumie.
W tak zwanym międzyczasie zdarzało mi się pomachać flowerem Domciora, co widać m.in. na filmiku z kolejnego meetingu. Jakiś czas później Domcior był na tyle miły, by pożyczyć mi flowersticka, ale niestety w pewnym momencie albo nie było mnie w domu, albo jak byłem to miałem tyle rzeczy do ogarniania, że nie ubzdurałem sobie, że nie mam czasu na nic więcej. Dlatego też w pewnym momencie w ogóle przestałem z niego korzystać.
Aktualnie, tak jak we wstępie wspomniałem, bardziej się skłaniam do klasycznego machania kijem, więc pewnie nie będę sobie kupował gotowego kwiatka. Kto wie, może kiedyś i o zwykłym patyku tu coś skrobnę za jakiś czas. Ale muszę powiedzieć, ze mam jakąś taką śmieszną tendencję, że wiele rzeczy chciałbym ogarnąć na własną rękę – przez to nie szukałem jakichś tutoriali, tylko bazując się na podstawach, które Atiszo z Domciorem mi przekazali próbowałem wymyślać kolejne ruchy. Fajne uczucie, jak się coś ciekawego wymyśli, nawet jak już ktoś to X lat temu opisał. Z drugiej jednak strony bardzo obniża to efektywność i czas nauki jest sporo dłuższy. Ale mimo to jednak cały czas się mnie to podejście trzyma w większości kwestii. Tak samo z penspinningiem, iluzją, XCM, czy obecnie machaniem kijem. Poznaję niezbędne podstawy i jakoś włącza się we mnie niechęć do kolejnego kopiowania znanych tricków z tutoriali. Taka dziwna ścieżka edukacji, jaką sobie ubzdurałem i z którą jakoś nie potrafię zerwać. Nie wiem, czy mnie to zaprowadzi w którejkolwiek z tych dziedzin gdzieś wyżej. Ale czy to zawsze musi być priorytet?

„Głównym ce­lem edu­kac­ji jest nie nauka, lecz roz­budze­nie ducha” – Ernest Renan

Rycerz z aluminium – takiego to tylko ze świecą szukać

Tytułowy zakuty łeb

Lubię, kiedy okazuje się, że dobrze zrobiłem, zostawiając coś „zużytego” kierując się moim standardowym rozumowaniem z cyklu „może się przydać”. Tak też było w przypadku aluminiowego rycerza stworzonego w całości z denek z tealightów, którego chciałbym wam tutaj przedstawić. W albumie na Picasie znajdziecie wszystkie zdjęcia, a na moim koncie na YouTube filmik pokazujący wyżej wymienionego rycerza.

Tealighty w sporej ilości

Cóż, na wstępie pasuje wyjaśnić na wszelki wypadek, czym są tealighty. Są to małe, okrągłe świeczki, zwane w Polsce też podgrzewaczami. Sądzę, że po spojrzeniu na zdjęcie po prawej już każdy wie, o czym mowa, bo chyba ciężko o kogoś, kto by nie widział ich nigdy. Przyznam, że sam kiedyś nie wiedziałem, że to w ogóle ma jakąś specjalną nazwę i byłem zdziwiony, kiedy ktoś nazwał to tealightem.

Miło się złożyło, bo stosunkowo niedawno wszedłem w posiadanie paczki 100 sztuk takich, a 20 z nich jest już nawet całkiem wypalonych.

Zrobić coś z tych „denek” miałem zamiar już kilka dni wcześniej, ale był to zamiar wielce niesprecyzowany – pomyślałem po prostu „zrobię coś z tego”, bez żadnej konkretnej idei. Nie miałem niestety zbytnio czasu, żeby się tym pobawić. Jest to sytuacja, której bardzo nie lubię, bo żal mi straconej potencjalnej szansy na zrobienie czegoś ciekawego. Oczywiście nie sprawia mi to jakiegoś potwornego zawodu, bo wtedy mijałoby się to z celem – bezsensem byłoby, gdyby myślenie o tworzeniu czegoś wywoływało, nawet pośrednio, jakieś negatywne uczucia.

Zdjęcie zrobione zaraz po premierze

Tak więc w poniedziałek wieczorem, Aga postanowiła zrobić mi bransoletkę, a ja uznałem to za świetny moment, by zostawić rzeczy na uczelnię i zrobić Adze coś z tealightów.

Był to jeden z momentów, kiedy siadałem do tworzenia z materiałem, a bez pomysłu, więc chwilę mi zajęło, zanim wpadłem na cokolwiek sensownego. Przez chwilę myślałem o koniku, ale jakoś nie byłem przekonany do tego pomysłu.

Zacząłem więc zastanawiać się, jakie wygięcia są właściwie możliwe bez większego trudu i zacząłem testować różne możliwości. Wygiąłem na różne sposoby po kolei cztery denka i szukałem w powstałych kształtach czegoś, czego oczekiwałem. Dwa pierwsze niestety nie reprezentowały sobą niczego inspirującego. Dopiero dwa kolejne ruszyły cały proces tworzenia.

Widać zagięcia nóg

Pierwsze denko, które pełni w tym momencie rolę korpusu, potraktowałem „delikatnie” – bez przekombinowywania po prostu zgiąłem ściankę do środka symetrycznie tak, by krawędź ścianki dotykała siebie samej na środku podstawki. Przypominało to trochę usta, ale nie tego szukałem.

Żal mi było kombinowac dalej na tym denku, więc wziąłem kolejne – zacząłem identycznie, ale dodatkowo postanowiłem zagiąć to, co teraz było po bokach także symetrycznie w stronę środka. Po chwili kombinowania wyszło coś, co teraz jest nogą rycerza – czubek, który się wcześniej zrobił zawinąłem trochę do góry, co zaczęło wyglądać mi właśnie jak metalowy rycerski but.

Tak też zrodziła się idea zrobienia rycerza. Poszedłem za ciosem i po chwili miałem już obie nogi zrobione. Nie pamiętam, czy zaraz po tym zacząłem myśleć nad sposobem połączenia, czy najpierw zrobiłem hełm, ale obie rzeczy są banalnie proste. Konieczność połączenia nóg z korpusem załatwiłem robiąc dwie dziurki w korpusie – niestety trochę krzywo. Hełm zaś zacząłem identycznie, jak korpus, a następnie zagiąłem „szpiczaste” końce do tyłu, przez co hełm nasuwa się na szpic u góry korpusu i trzyma się tak.

Prezentuj broń!

W tym momencie zrobiłem trochę wbrew logicznej kolejności – zacząłem od miecza i tarczy, ręce zostawiłem na potem. Miecz zacząłem podobnie do nóg, ale z tą różnicą, że drugie zagięcie boków tutaj zrobiłem do tyłu, nie ponownie do przodu. Potem zgniotłem palcami dół miecza, by zrobić rękojeść i naciąłem małe paseczki denka tuż nad tym, co chwilę wcześniej gniotłem, aby wyprostować te paski, by miecz przypominał te najczęściej widywane.

Tarczę natomiast zrobiłem inaczej – ścianki zginałem do środka z czterech stron po równo, ale tak, by nie naruszyć samej okrągłej podstawy zbytnio. Dzięki temu tarcza pozostała prawie okrągła, a od środka miała miejsce na wsunięcie „dłoni” pod ściankę w celu utrzymania jej w ręce.

Rąk nie widać zbyt dobrze na zdjęciach, ale do nich ogólnie najmniej się przykładałem – w sumie właśnie sobie uświadomiłem, że nie pamiętam, jak dokładnie po kolei zaginałem denka, by je zrobić. Wynika to z tego, że o rękach myślałem jako łącznikach broni i tarczy z korpusem, nie jako częściach ciała, które muszą jakoś konkretnie wyglądać. Idea była taka, by były one po prostu w miarę wąskie i utrzymywały oręże. Ręka trzymająca miecz ma „dłoń” zagiętą na rękojeści, a druga dłoń jest wsunięta między przód tarczy, a boczną ściankę denka, która jest teraz z tyłu. Połączenia z korpusem natomiast wykonałem analogicznie do przypadku z nogami.

Widok z tyłu przed
dodaniem szpilek

Niestety lekkie szturchnięcie rycerza sprawiało, że rozpadał się – dziury w korpusie nie zapewniały trwałości. Dlatego później przebiłem szpilkami miejsca, gdzie ręce i nogi są wsunięte w korpus, po czym szpilki te zagiąłem z tyłu.

Miałem przy tym trochę roboty, bo palce mnie bolały trochę od wciskania szpilek w denka, a nie miałem za bardzo czym sobie pomóc. Problem też miałem z zagięciem ich na plecach rycerza – bałem się, żeby nie zniszczyć denek.

Hełm jest bez większego ścisku osadzony na korpusie, ale nie spada łatwo. Dłoń na mieczu postanowiłem zagnieść kombinerkami, żeby nie wypadał on. Przy tarczy musiałem się posłużyć palcami, bo ciężko było kombinerkami operować, ale dało radę i się trzyma dobrze.

Kiedy po złożeniu wszystkich części razem jeszcze przed dodaniem szpilek i po postawieniu go w widocznym miejscu poszedłem po Agę, nie byłem pewien, czy rycerz się jej spodoba. Powiem szczerze, że byłem nawet przekonany, że ucieszy się z tego, że coś dla niej zrobiłem, ale rycerza uzna za conajmniej nieestetycznego. Dlatego też jej radość i wyrazy podziwu dla mojego nowego stworka przeszły moje jakiekolwiek oczekiwania. Bardzo się ucieszyłem, że mój nowy pomysł do niej tak bardzo trafił. Niestety jego stopy nie są nazbyt stabilne i zastanawiałem się nad dorobieniem jakiejś podstawki, ale boję się, że zniszczę jego obecny urok, a on i tak będzie się przewracał.

Przy tworzeniu starałem się wykonywać główne zagięcia części tak, żeby dało się to powtórzyć – chętnie nauczę kogoś robić takiego rycerzyka. Będę tylko musiał przypomnieć sobie, jak zrobiłem ręce, ale sądzę, że jak będę robił drugiego, to w trakcie sobie przypomnę. Uwielbiam dzielić się swoimi pomysłami – zwłaszcza, jeśli wiem, że ktoś może dać komuś innemu uśmiech robiąc coś inspirowanego moimi wytworami. Ale o tym kiedy indziej.

Aby coś wynaleźć wystarczy odrobina wyobraźni i sterta złomu.” – Thomas Edison