nieśmiertelność

Ja czuję nieśmiertelność,
Nieśmiertelność tworzę…
Nieśmiertelność śmiertelności,
Której iskra przedwieczna
Jest domowym ogniskiem,
Której krwawy płomień
Jest końca początkiem.
Póki iskra w niej gości,
Póki klęczę w pokorze
Przed majestatem
Tej największej z trzech,
Póty potęga bezsprzeczna
I mądrość na me dłonie
Złożone, mające z Początkiem
Wspólne źródło. Gdy złamię wszystkie
Jej nakazy, niech
Będę przeklęty, a nieśmiertelność
Ma zamknięta za kratę.

26/27.03.2008, Enklawa

Anioły

Tak często by się chciało, by Anioł Stróż chwycił Cię za rękę, gdy podejmowałeś złą decyzję, by nie pozwolił Ci iść drogą, która zaprowadziła Cię w miejsce, w którym nigdy w życiu nie chciałaś się znaleźć, by wyciągnął Cię z wody, gdy w panice machałeś rękami i głucho, acz wymownie patrzyłeś komuś w oczy, gdy topiłeś się, choć może nawet nie znałeś jeszcze znaczenia tego słowa. I tak często masz żal do Boga, że go nie wysłał, gdy byłeś w potrzebie. Nie rozumiejąc kim tak naprawdę Anioł jest.

Czytaj dalej Anioły

świat przecieka nam przez palce

Trwałość pamięci, Salvador Dali
Czasem świat przecieka nam przez palce. Rozpływa się, jak zegary Dalego. Lecz niestety nie potrafimy go utrwalić, by móc do niego wrócić w jego stanie na dany moment – przyjrzeć się, przemyśleć, przypomnieć sobie o co tak naprawdę chodziło. Znika, w każdej sekundzie coraz bardziej, a my nieudolnie próbujemy chwytać go garściami, pomagając mu się tylko zmienić w coś nie do pozbierania.

Ale nie zawsze. Czasem po prostu to ignorujemy. Albo nawet nie mamy pojęcia o tym co się dzieje. Idziemy przed siebie. Dumni, zadowoleni z siebie. Zdobywcy świata. Świata, który po każdym kolejnym kroku rozsypuje się za nami jak popiół z czegoś, co kiedyś było drewnianymi schodami prowadzącymi na sam szczyt. Na koronę świata. Koronę, która jest wspaniałym uwieńczeniem naszego zapatrzenia w siebie. Pustego, ślepego.
Tak często tak naprawdę nie zdajemy sobie sprawy, że w ogóle nie istniejemy. Przesiąknięci nijakością przeplatającego się wczoraj i jutro nie potrafimy zdefiniować swojego dzisiaj. A jeśli już udaje nam się jednak je zdefiniować, to niejednokrotnie tak ciężko jest nam nim faktycznie żyć. Zgubiliśmy siebie tak dawno, że nawet nie wiemy, że w ogóle mogło być coś więcej.
Jest jednak moment. Iskra. Gwiezdny pył. Na tę chwilę wiesz, czego chcesz, o czym marzysz i dlaczego jesteś tu i teraz. Tak łatwo to jednak rozdmuchać. Zapomnieć, przeczekać, zacząć jutro. Nagle z jasnego tu i teraz naszym oczom wciąż ukazuje się coraz bardziej surrealistyczne tam i potem. Tam i nigdy-tego-i-tak-nie-dożyję. Więc czas jednak wrócić na ziemię, bo cóż komu z tego. Jeszcze ktoś Cię weźmie za wariata.
18/19.08.2013, Kraków

anioły ślepną

anioły ślepną
bledną
nie lecą
tkwią w sobie
nieogarnięte
Anioł tonie
płonie
biel po świecie rozsiana
ideał sięgnął bruku
podaj mi dłoń

15.06.2013, Kraków

Bo wypada

Ludzie są ważni. Ale tak często źle to rozumiemy. Ile razy zdarzyło Ci się skupiając się na ludziach tak naprawdę zapomnieć o nich? Jak często ważniejsze od tego, co dla kogoś robisz stało się to, co wszyscy o tym myślą? Bo wypada. Kiedy ostatnio nie miałeś, czy nie miałaś uczucia, że po prostu wypada?

Zabawne, jak łatwo się to nakręca. Naginamy rzeczywistość, bo to, co realne nie wkomponowuje się w otoczenie. Znikamy w sobie samych, bo czymś trzeba zasklepić otchłań, którą nieustannie pogłębiamy tymi nagięciami. W pewnym momencie nie ma już czym jej wypełniać i zaczyna wciągać innych. Nasza mała prywatna czarna dziura, która wymknęła się spod kontroli. I mimo wszystko wciąż chcemy sprawiać wrażenie, że nad czymkolwiek panujemy. Uparcie nie przyjmujemy do wiadomości tego, że panowanie nad tym skończyło się kilka trupów temu.
O ile kiedykolwiek w ogóle istniało.
20.04.2013, Kraków

Szczęście

Spełnienie, spokój, szczęście

Wydaje mi się, że podstawą drogi do szczęścia jest zwiedzenie labiryntu własnych uczuć, myśli oraz zachowań i zrozumienie jego poszczególnych fragmentów. Dopiero po tym możliwe jest wspięcie się na szczyt i wykrzyczenie swoich prawdziwych marzeń i celów. To wszystko może pozwolić osiągnąć wewnętrzny spokój, bo nie jest on możliwy do czasu życia  wbrew sobie, przed zdefiniowaniem samego siebie. Twór widoczny na tych zdjęciach jest prezentem, który ma o tym przypominać.

Żyrwafa imitująca drewno

Powstał on z pasty, czy może raczej masy modelarskiej – zupełnie innej niż ta, z którą miałem do tej pory do czynienia, o czym napiszę innym razem. Od razu dało się wyczuć różnicę przy zagniataniu nieuformowanego bloku pasty wyjętego z opakowania, a już w trakcie tworzenia była ona (różnica, nie pasta) wizualnie łatwa do zdefiniowania. Masa wygląda tak, jakby jednym z jej składników był papier. Z tyłu opakowania było ładne stwierdzenie, że imituje ona drewno, więc może to wrażeni wykorzystania w niej papieru jakoś z tego fakty wynika, nie wiem. Na pewno jednak przypadła mi ona gustu o wiele mniej niż pasta/masa modelarska, o której wspomnę w innych wpisach.

Szturmowiec na szczycie?

Fragment powyższy być może nie pasuje do trochę wyniosłego wstępu, jednak jest on częścią procesu tworzenia, jako całości, więc ciężko go wykluczyć z tego tekstu. Z samym materiałem wiąże się odruchowe odsuwanie realizacji tego pomysłu na dosłownie ostatnią chwilę – świadom byłem, że moje wyobrażenia tej „rzeźby” będę znacznie różnić się od tego, co uda mi się otrzymać. I fakt, stało się – w końcu nie planowałem, by postać na szczycie góry przez kształt i rozmiar głowy i szyi kojarzyła się z Darthem Vaderem, czy szturmowcem. Niemniej jednak gdybym dłużej próbował wymyślić, jak to najlepiej zrobić, to pewnie wciąż bym siedział i gapił się na żyrafę na zamkniętym opakowaniu. Kluczem dla mnie tutaj nie była estetyka, choć ta by mi się czasem jednak też przydała, a odczucia, jakie całość miała wywołać. I to, wydaje mi się, przynajmniej trochę się udało.

Spokój

Drzewo. Dom. Dym z komina. Weranda z fotelem bujanym, który wcale nie miał przypominać konia. Spokój. Takie znaczenie w sobie niosły te fragmenty. Co doniosły – czas pokaże. W kwestii wykonania muszę powiedzieć, że zrobiłem tu coś, czego robić nie mam w zwyczaju przy tworzeniu czegoś z masy modelarskiej – doklejałem elementy. Zawsze wszystko robię „wyciągając” po prostu odpowiednio duży kawałek masy i formując jego kształt palcami i nożykiem. Jednak o ile zrobienie komina, czy werandy było proste do zrobienia w ten sposób, o tyle stworzenie tak fotela bujanego na tejże werandzie już po wyciągnięciu jej i dachu nie poszłoby tak gładko. Dlatego też postanowiłem urwać fragment masy z boku, uformować go w palcach i ułożyć na swoim miejscu. To oczywiście sprawiło, że wyszedł nieproporcjonalnie duży i „zastawił” pierwotne drzwi na werandę i postanowiłem „wydrapać” nowe obok. Dym zaś mógłbym zrobić klasycznie, jednak pomyślałem o nim już po uformowaniu dość ładnie domu jako całości i nie chciałem go psuć. Aby dym się utrzymywał i nie odkleił postanowiłem wykorzystać kawałek spinacza do papieru, aby okleić go masą odpowiednio i wcisnąć potem do dziury w kominie. Wyszło, przynajmniej moim zdaniem, dość ładnie.

Mógłbym napisać jeszcze jakieś ładne zakończenie do tego dość specyficznego wpisu, ale niech rzeźba mówi za siebie – po to w końcu powstała. Powiem więc tylko, że wszystko wydaje się iść w odpowiednim kierunku i niedługo definicja zwrotu „ja” stanie się pełna. Wierzę. Pamiętaj. Powodzenia.

„Czy potrafisz sam dać sobie własne zło i własne dobro, i swoją wolę zawiesić nad sobą jako prawo?” – Fryderyk Nietzsche

Ryba wpływa na wszystko – czyli o paradoksie idealizmu słów kilka

Karpik – bohater tytułowy tej opowieści
Niesamowita jest świadomość mocy, jaką może mieć jedna chwila, jeden impuls. Z pewnych powodów kiedyś na urodziny chciałem zrobić Adze, swojej dziewczynie, pluszaka-karpika. Historia karpia jako pewnego symbolu dla nas jest długa i nieistotna w tym momencie, więc ją pominę. Jednak sama historia powstania tego, kochanego przez Agę, Karpika jest warta wspomnienia – historia paradoksu dążenia do ideału. I jego eskalacji przebiegającej z czasem. Będzie to historyjka z morałem. Tak sądzę.

Galeria zdjęć rybki jest dostępna w albumie na Picasie, na YouTube można zobaczyć filmik prezentujący ją w pełni. Można zobaczyć nawet ten mniej reprezentatywny profil i umiejętności pływackie.

Dwa lata temu, jakoś dwa miesiące przed urodzinami Agi postanowiłem zrobić dla niej maskotkę – karpia. Bardzo mi zależało, żeby był dopracowany w każdym detalu – miał bezapelacyjnie wyglądać rybopodobnie i planowo miał być pomarańczowo-czarny (symbolikę kolorów również pominę). Zacząłem więc rozglądać się za materiałami wartymi wykorzystania. Starałem się przemyśleć wszystko zanim będę już na etapie samego tworzenia. Niestety okazało się, że jest za dużo rzeczy, przez które nie byłem pewien, czy ta maskotka wyjdzie chociaż trochę podobna do ideału, który miałem w myślach. A to niepewność, czy w tych kolorach na pewno będzie dobrze, a to brak źródeł materiałów, które by spełniały moje oczekiwania, a to brak przekonania w kwestii sposobu umieszczenia oczu i jakieś inne rzeczy, których już nie pamiętam.

I tak oto minęły urodziny bez zaplanowanej rybki. I tak też mijały kolejne miesiące – większość czasu nie pamiętałem o tym pomysłe, a gdy pryzpominałem sobie o nim trzymały mnie wciąż te same niepewności. I tak też minął rok i też kolejne urodziny. Wspomniałem Adze na początku, że mam w planach małą niespodziankę dla niej. Niestety wraz z mijającym czasem wzrastała presja, jaką sam sobie wytwarzałem. W końcu naturalne jest chyba, że jeśli oczekuje się na coś długo to automatycznie oczekuje się od tego czegoś więcej niż od czegoś, co powstało z dnia na dzień niespodziewanie. Tak więc wytworzyłem sobie takie własne małe perpetum mobile – im bardziej ze strachu przed niepowodzeniem odwlekałem próby zebrania się i stworzenia tego, co zaplanowałem, tym bardziej bałem się, że nie spełni to (być może) narastających oczekiwań Agi, jak i moich własnych. Taka moja mała paranoja – a przecież chciałem dobrze.

Pod koniec sierpnia Aga dowiedziała się, że ktoś jej zaplanował wyjazd na koniec wakacji. Do Maroka. Dosłownie z dnia na dzień obydwoje poznaliśmy datę tego wyjazdu. Gdy Aga u siebie w domu pakowała się na wyjazd, który miał być następnego dnia, ja u siebie, grając w szachy z bratem, myślałem nad tym, co mogę jej dać – szukałem w myślach małego generatora ciepła, któremu nie straszne kilometry, oceany i strefy czasowe.

I wtedy przestało być ważne to, że się boję, że coś się nie uda, że minęło już tyle czasu od powstania pomysłu, że ryby nie latają. Nagle ważna była idea – dać trochę ciepła. Z tą ideą w sercu i w myślach spędziłem noc na szyciu Karpika z polarowej części kaptura z kurtki. Nie miałem pojęcia, czy dobrze zszyję, czy dobrze wytnę kształt, czy dobrze zrobię oczy – nie było to jednak ważne. Jest takie coś, że gdy robi się coś na prawdę z sercem, to jakimś magicznym sposobem wychodzi to dobre. Nawet, jeśli robi się to po raz pierwszy w życiu.

Gapi się

Tak powstał on – Karpik. Charakteryzuje się tępym spojrzeniem i rybim pyskiem. Nieustannie się gapi. A samym swoim byciem daje uśmiech, ciepło, ulgę. Rybie dziecko impulsu i serca. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu dla niego – a istnieje od ponad roku. Ciągle daje tę samą radość. Może nawet coraz większą z czasem. Prawdziwa magia. Magia radości i ciepła.

 

Poza tym wszystkim Karpik jest dla mnie symbolem osobistego sukcesu. Wygranej ze strachem i brakiem pewności siebie. Była to wygrana na tamta chwile niestety i wciąż powracają te wady. Dzięki niemu jednak co chwile utwierdzam sie w przekonaniu ze wystarczy żebym na prawdę z całego serca chciał się zmienić, aby było możliwe wygranie z nimi.

Ogranicza mnie tylko własna wyobraźnia. A wyobraźnię ogranicza strach. Ta mała głupia rybka daje mi nadzieje na lepsze jutro. Wystarczy popatrzeć na wszystko, co się robi przez pryzmat uczuć i intencji. Radość dana komuś zawsze wraca do nas. Warto zamienić błędne kolo egoizmu i nienawiści na to radosne perpetuum mobile. Nie jest to wcale tak trudne, wystarczy tylko chcieć zacząć myśleć inaczej. Opłaca się.

Dawanie samo w sobie jest doskonałą radością.” – Erich Fromm