Czy podstęp może służyć rozwojowi?

Kilka miesięcy temu usłyszałem od Moni pytanie: „Kondziu, nie chcesz sobie kupić książki?” Było ono o tyle zabawne, że już słyszałem podobne i wiem jaki przekaz się za nim krył. Ten przekaz brzmiał: „Fajnie, jakbyś chciał sobie kupić książkę, bo chcę, żebyś mi jedną zamówił…”

Nie jestem fanem takich „podstępów”, ale co by nie było, wyszło na to, że faktycznie zachciałem kilka kupić. I jestem za to bardzo wdzięczny.  

Czytaj dalej Czy podstęp może służyć rozwojowi?

Cytadela Narodowa, czyli Fen zaczyna rysować

Nieudolnie skopioana karta fortu
Studia różnie na ludzi działają. Różne studia, różni ludzie, różne działania. Różne reakje. Niejednokrotnie reakcje są w najlepszym wypadku neutralne, chociaż wiadomo, że nie zawsze. Na szczęście moje studia pomagają mi się rozwijać, choć nie takiego rozwoju się spodziewałem, gdy je wybierałem. Na pewno nie sądziłem, że przełamię się i zacznę rysować. A jednak chyba zaprzyjaźniam się z ołówkiem.

Unikałem raczej przez większość czasu rysunku jak ognia, bo nie podobało mi się to, co rysowałem. Bałem się rysować. Ale dzięki uczelni postanowiłem się z tym ruszyć. A dokładniej dzięki ćwiczeniom z Elementów grafiki w grach wideo, prowadzonym przez dr Alicję Duzel-Bilińską. A muszę przyznać, że kiedy się dowiedziałem, że będziemy na tym przedmiocie rysować, to nie byłem zachwycony. Właściwie, to trochę mnie to przerażało. Po pierwszych zajęciach myśl o zrobieniu czternastu szkiców placów też nie napawała mnie zbytnią radością przez świadomość mojego rysunkowego nieogarnięcia. Dopiero ostatnie zajęcia mnie natchnęły. Były inne.
Stosunkowo niebrzydka świątynia
Fakt – byłem tylko na pierwszych i tych ostatnich zajęciach, bo różne rzeczy się nakładały z terminami zjazdów, ale i tak to magia miejsca i zadania na tym konkretnym musiała na mnie podziałać. Byliśmy w Muzeum Narodowym i mieliśmy szkicować zbroje, hełmy, generalnie wszelkie elementy pancerza, czy uzbrojenia, które tam były. Ten klimat coś we mnie ruszył. Oczywiście moje szkice stamtąd nie są nic warte, więc ich nawet nie wrzucam nigdzie, ale te zajęcia sprawiły, że zaczęła za mną chodzić myśl o rysowaniu czegoś. A to narysowałem coś drobnego przed snem, a to rysowałem coś jeszcze mniejszego w pracy („Compiling!”), aż wreszcie stało się – przyszedł dzień grania w Cytadelę w większym gronie. I przyszło nieodparte uczucie przerysowywania czegoś, co mi się podoba, kiedy akurat nie była moja tura.
Brzydkie mordy na strażnicy

Na pierwszy ogień poszła karta Fort, która wraz z moim rysunkiem jest widoczna we wstępie. Oczywiście pod innym kątem trochę narysowałem, bo jakoś nie mogę się przekonać, by przy pierwszej próbie rysowania czegoś umieścić linie odpowiednio blisko siebie. Jakiś automat mi się włącza, który asekuracyjnie rysuje je dalej od siebie, o ile w ogóle ogarnę perspektywę. Potem na celownik wziąłem Świątynię, która chyba całkiem zacnie wyszła, jak na mnie, choć trochę mi się proporcje rozjechały u mnicha stojącego za  ołtarzem. Ostatnia pod ostrzał poszła Strażnica, gdzie odwzorowanie tej brzydkiej mordy mi trochę nie wyszło, bo i tu proporcje kresek miałem złe i mi się połączyły elementy „wcześniej”, niż powinny, przez co ten hełm (przynajmniej zakładam, że to hełm) na moim rysunku ma trochę inny kształt. A postać w tle wygląda, jakby miała wędkę.

Łódka! Zmów pod innym kątem

Następnego wieczora, zainspirowany tymi trzema rysunkami, które moim zdaniem wyszły całkiem niezłe, przynajmniej jak na to, czego się po sobie mogłem spodziewać, szukałem kolejnych motywów do przerysowania. Postanowiłem przejrzeć karty z Once Upon a Time w poszukiwaniu czegoś, co chciałbym skopiować, ale w sumie to się zawiodłem. I w tym zawiedzeniu znalazłem właściwie tylko Łódź. Nie była to karta tak ciekawa, jak Świątynia, ale w żaglówkach jest coś, co mnie ciągnie, więc i ją skopiowałem. Co do efektu, to mam mieszane uczucia. Nie wyszła tak, jak bym tego chciał, ale z drugiej strony ma coś w sobie chyba. Sam nie wiem. Na pewno będę musiał poćwiczyć.

Oczywiście nie są to moje pierwsze rysunki, ani też pierwsze moje rysunki, które mi się podobały. Teraz jednak będę starał się ruszyć dalej ze swoimi lichymi umiejętnościami i będę próbował je rozwijać. Zapewne wszelkie ciekawe nowe, tudzież znalezione po latach stare rysunki będę wrzucał do albumu, w którym na chwilę obecną znajdują się przedstawiane wyżej kopie z kart.

Warto wspomnieć przy okazji, że moje myśli o rysowaniu związane były też z powracającym co jakiś czas pomysłem zrobienia własnej wersji Once Upon a Time, którą zaczęliśmy dawno temu ogarniać z Agą. Koncepcja tego pomysłu opierała się o rysunki Agi, bo ona w przeciwieństwie do mnie rysuje bardzo ładnie i przesłodko. Tak więc, nawet pomijając jej świetne pomysły na przedstawienie danego słowa rysunkiem, kiedy Aga straciła ochotę na tworzenie tych rysunków, projekt upadł. Wizja moich własnych rysunków w tej grze raziła moje poczucie estetyki i jakoś nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Nawet nie próbowałem robić całości samodzielnie, bo bałem się. Teraz jednak postanowiłem reaktywować ten pomysł i przygotować się do tworzenia własnych rysunków dla tych słów, które wymyśliliśmy, lub dla nowych, jeśli listy tamtych nie znajdę.

Czuję, że  osiągnę zamierzony cel, choć wiem, że czeka mnie sporo pracy i powtarzania jednego rysunku wiele razy, zanim będzie taki, jaki bym chciał, by był. Ale na szczęście już się nie boję doskonalić się w tym. Chcę się spełniać tworząc, w tym też rysując – marzy mi się stworzyć kiedyś własnoręcznie grę planszową/karcianą. Od podstaw, w każdym detalu wykonać ją własnoręcznie. Zacznę, tak jak chciałem, od udoskonalania tego, co znam. Wreszcie mogę. Śmiesznie jest bać się własnych kresek.

„Nie pozwólmy, żeby nasze lęki powstrzymały nas od realizacji naszych nadziei.” – John F. Kennedy

Z kronik Enklawy

Żyjmy tak, by życie innych stawało się lepsze, łatwiejsze, piękniejsze, pogodniejsze.
Ja nie wierzę, że zmienię świat. Ja to wiem. Nie chcę go zmieniać – po prostu to robię. Bo warto.
Mam nadzieję, że mimo porażek w walce z samym sobą będę zawsze umiał wygrywać dla innych. Nauczę się być lepszym człowiekiem, jeśli będzie szansa, że Ci to pomoże. Bez względu na to kim jesteś, czy będziesz. Bo każdy zasługuje na szansę.
Nie jestem wyjątkowy, Ty też nie. Takich jak ja jest tysiące. Nie potrzebuję wyjątkowości – wystarczy piękny cel i wiara w wybraną drogę. Nie jestem idealny, nigdy nie będę. Wystarczy, żebym był dobry – prędzej czy później dotrę do każdego.
Efekt motyla to niesamowita sprawa. Podam Ci dłoń i z uśmiechem podniosę Cię z ziemi, a Ty kiedyś uratujesz człowiekowi życie. Warto się poświęcać, by zasiać ziarno dobra.
Mam cel – podnieść się, określić i dawać życie. Dzielić się iskrą życia można w każdej sekundzie. Dam Ci kawałek szczęścia z okazji dziś. Bo nie trzeba okazji, by być dobrym.
Do zobaczenia w nowym świecie. Inspirowanie to moja pasja.
13.06.2011, Kraków

Spięty święty z aniołem stróżem

Święty i czuwający nad nim anioł
Spinacze do papieru już niejednokrotnie okazywały się świetnym materiałem twórczym. Tak więc kupiłem ich trochę kiedyś specjalnie z myślą o ich „artystycznym” wyginaniu, o czym przypomniałem sobie ostatnio reorganizując szufladę z różnymi tego typu przedmiotami. Po chwili patrzenia na nie zobaczyłem w fabrycznie zagiętym fragmencie spinacza stopę. Tak też powstał spięty święty i anioł nad nim czuwający, których możecie dokładniej obejrzeć na zdjęciach lub na filmiku.

Lękajcie się, niewierni!

Stworzenie świętego z aureolką nie było moim pierwotnym zamiarem – jakoś tak samo wyszło, nie było tu żadnych filozoficznych podstaw i symboliki. Po dostrzeżeniu w spinaczu czegoś, co skojarzyło mi się ze stopą postanowiłem zrobić po prostu człowieczka z dwóch spinaczy wyginanych w miarę możliwości symetrycznie i jakoś zgrabnie połączonych. I o ile nogi faktycznie fajnie wyszły od razu, o tyle wizji reszty ciała nie miałem sprecyzowanej, o ile w ogóle jakąkolwiek miałem.

Po krótkiej chwili namysłu postanowiłem zrobić „koliste” zagięcia, które miały być dłońmi człowieczka. Jednak podczas splatania dwóch jego boków ze sobą okazało się, że druciki są za krótkie, by te kółka udało się przesunąć tak nisko, by nadawały się na dłonie i by jeszcze było możliwe zrobienie głowy. Stąd też przyszła mi do głowy nowa koncepcja – by użyć tych kółek jako głowy, a luźne końce spinaczy dać jako ręce. Wizja była fajna, ale ze względu na jednoczesne splatanie tych dwóch części ze sobą wyszło tak, że jedno kółko było z tyłu, a drugie z przodu wielu zagięć łączących. Powodowało to, że ludzik miał dwie głowy – jedną za drugą, co nie było tym, czego chciałem. Pomyślałem więc, że je „zgniotę” jakoś ze sobą, ale zanim mi się to udało zobaczyłem, że to tylne kółko może posłużyć za aureolę. I tak w efekcie po drobnym wygięciu powstał ten spięty święty.

Nie ma skrzydeł jak Tyrael, no ale

Pomysł zrobienia anioła wyrósł z kolei z faktu stworzenia człowieczka z aureolą – prosta droga skojarzeń. Przez chwilkę myślałem, czy nie dorobić mu po prostu skrzydeł, ale postanowiłem zostawić go takiego, jakim był i stworzyć nową postać. Tutaj zacząłem od skrzydeł, na które od początku miałem upatrzone po prostu dłuższe końce spinaczy lekko odgięte. Myślałem, że tutaj również zrobię nogi, ale różne zagięcia łączące i tworzące głowę z aureolą i złożone do modlitwy dłonie były ważniejsze.

Jak już go skończyłem, to okazało się, że całkiem do twarzy mu bez nóg i zaniechałem wszelkich prób dorobienia ich. W końcu anioł ma skrzydła, więc czemu nie miałby latać? Postanowiłem więc, że zamiast stóp nowy twór będzie miał łańcuch, na którym będzie wisiał. Jak widać na zdjęciu w pierwszym akapicie sprawia to jednocześnie, że anioł niejako czuwa nad tym świętym. Gdyby nie to, że skończyłem tę zabawę koło 3 w nocy wczoraj, to będąc na fali pewnie dorobiłbym im przynajmniej jednego wiernego. Nie znaczy to jednak, że nie mam zamiaru go zrobić – znaczy jedynie, że nie planuję tego, bo i po co? Tworzenie ludzika bez planu wyszło, że tak powiem, o niebo lepiej, niż się spodziewałem, więc nie widzę sensu się ograniczać.

„Open up your plans and damn you’re free” – Jason Mraz, I’m Yours

Poszerzanie granic, czyli o tworzeniu siebie

Serduszko na stojaczku
Niejednokrotnie blokował mnie teoretyczny brak możliwości, wynikający zazwyczaj z ograniczenia własnej wyobraźni przez narzucenie sobie konkretnego schematu działania. Postanowiłem jednak poszerzać granice własnych możliwości, własnymi dłońmi od podstaw kształtować rzeczywistość. Trzeba zejść do źródła, żeby zrozumieć i naprawić siebie – można wtedy znaleźć coś więcej. Można zobaczyć, jak łatwo jesteśmy w stanie tworzyć samych siebie tworząc coś innego.

Wystarczy zatrzymać się z myślą „potrzebuję pomysłu, inspiracji”, żeby przez długi czas nie ruszyć się z miejsca. Nie wystarczy niestety po prostu szukać inspiracji, aby ja znaleźć. Niejednokrotnie trzeba osobiście ja stworzyć, dać sobie samemu szanse. Wiem z doświadczenia, jak łatwo zatrzymać się na etapie braku natchnienia by cos zrobić. Sam wiele rzeczy w życiu sobie w ten sposób utrudniłem. Zadziwiające jak często pozwalamy sobie ograniczać się.

Wiele razy próbując komuś przekazać jakiś pozytyw, jakąś rade, czy starając się przedstawić konkretny sposób myślenia równie konkretnymi przykładami uświadamiam sobie rożne rzeczy związane z tym, co mowie. Próbując dzielić się sobą, by komuś pomoc mimochodem tez sam cos odkrywam. Niezwykle uczucie dające poczucie jeszcze większego sensu w tym, co robię. Podobnie zaczyna być z tym blogiem.

Jakieś dwa tygodnie temu, gdy byłem u Agi, ona robiła drobne porządki. Miała m.in. zamiar wyrzucić puste opakowanie po Aspirinie. Zawsze mi się podobają rożne ciekawe rozwiązania, tak wiec i to pudełko zamykane „na zakładkę”, ze tak powiem, zainteresowało mnie. Wziąłem je wiec do rak, zacząłem obracać i myśleć – myśleć nad jego nowym przeznaczeniem.

Postanowiłem sobie w pewnym momencie, ze nie zrezygnuje mimo chwilowego braku pomysłów. Rozkleiłem je i wyprostowałem, po czym zginałem rożnie wzdłuż oryginalnych zagięć szukając kształtu, który mnie zainspiruje. Zajęło mi to kilka minut, ale znalazłem. Zrobiłem kilka dodatkowych zagięć, aby doprowadzić tekturę do formy najbliższej temu, co zobaczyłem chwile wcześniej.

Świnka skarbonka

I tak oto z pudelka po Aspirinie i dwóch spinaczy powstała świnka. Wąska i dość długa poprzeczna dziura na jej zadku zasugerowała mi jej pełne imię – świnka skarbonka. Na filmiku widać jej zastosowanie w tej branży.

Spinacze trzymają od dołu zagiętą tekturę razem – jeden na brzuchu, jeden w pyszczku. Uszy ma przekomiczne. Jak dobrze, że był ten dodatkowy kawałek tektury podklejony tam.

Jeżeli włoży się w coś serce to można osiągnąć o wiele więcej niż by się mogło zaplanować. Każdy najmniejszy ruch, idea, czy inspiracja na którą sobie pozwalamy daje nam tworzyć własną nieśmiertelność. Tworząc co możemy również tworzyć siebie – wystarczy potrafić odnaleźć siebie w tym, co chce się zrobić. Może to brzmieć śmiesznie, gdy nawiązuje się w jakiś sposób do prośka zrobionego z pudełka po tabletkach, ale żadna okazja nie jest złą okazją, by kreować siebie. Nawiązuję jednak także do innego swego tworu, o bardziej reprezentacyjnym wyglądzie.

Kilka dni po stworzeniu świnki ponownie jechałem do Agi. Siedząc już w autobusie poczułem w kieszeni stare, rozłożone częściowo spinacze, które wziąłem na wypadek gdybym wpadł na zrobienie czegoś. Większość z nich najprawdopodobniej służyło mi dawniej do otwierania napędu CD w komputerze, gdy ten był wyłączony (w większości chyba napędów jest taka dziurka, która do tego służy). Miałem świadomość, że mam jakieś 5-10 minut, więc mogę coś spróbować z nich zrobić.

Wiedziałem, że jak będę się zastanawiał, co zrobić, żeby było warte uwagi, to skończy się tak, że nie zrobię nic. Niejeden raz tak było – miałem wielkie chęci, ale nie miałem pomysłu, aby je wprowadzić w życie. Dlatego teraz nie pozwoliłem sobie czekać, zacząłem wyginać spinacz w pierwszy kształt, jaki mi do głowy przyszedł – serduszko. Niestety wziąłem akurat taki, który już był trochę powyginany w jednym miejscu, jak się okazało, więc zmęczenie materiału zrobiło swoje i drucik się ułamał. Szybko więc zacząłem robić ten sam kształt na kolejnym, mniej wymęczonym. Kończyłem już idąc z autobusu do mieszkania. Aga ucieszyła się, kiedy zobaczyła to serduszko.

Serduszko w towarzystwie Idefixa

Stwierdziłem jednak, że jestem w stanie zrobić więcej. Natchnął mnie sposób, w jaki był wygięty inny spinacz, który ze sobą miałem. Zasugerował mi on zrobienie „stojaczka” na serduszko, na którym to ono sobie będzie wisieć i się delikatnie bujać. Widziałem to jako wieszaczek o dwóch prostych „nogach” wtedy, jednak po chwili zobaczyłem lepszą wizję, którą z czasem wprowadzałem w życie – złączenie dwóch ramion poprzez przeplatanie ich. Napisałem „z czasem”, bo chwilę mi to zajęło – musiałem bowiem w trakcie zginania improwizować.

Ten stojaczek dla serduszka robiłem, kiedy Aga leżała i odpoczywała. Nie chciałem czekać, aż będę mógł to dorabiać w tajemnicy, żeby była niespodzianka całkowita – wolałem poprosić po prostu, żeby nie patrzyła. Po skręceniu tego okazało się, że będę musiał dodać jeszcze jeden spinacz, bo końcówki „trzonka” nie są w stanie utrzymać całej konstrukcji. Wtedy dodałem jako podstawkę ten spinacz, który mi się ułamał trochę na samym początku, o czym wspominałem. Z tego też powodu automatycznie podstawka także uzyskała kształt serduszka, niestety już nie tak ładnego, jak to „główne”.

Serduszkowe drzewko

Kiedy więc otworzyła oczy po tym, jak skończyłem już, była bardzo ucieszona. Stwierdziła, że poskręcane druciki przypominają trochę takie drzewko, więc stwierdziliśmy, że jest to serduszkowe drzewko. Miło bardzo, bo oboje jesteśmy zadowoleni z efektu końcowego.

Wiszące serduszko ma trochę swobody, więc się może trochę bujać, co widać na filmiku. Można tam także zobaczyć ogólnie, jak wygląda z różnych perspektyw. Pojedyncze zdjęcia można zobaczyć, jak zwykle, na Picasie.

Wychodzi na to, ze każdy czyn nie tylko zbliża nas do zamierzonego celu, ale także pozwala nam skrystalizować idee tego celu. Pozwala to stwierdzić ze nie zawsze warto wszystko najpierw planować i obmyślać. Warto zaufać sobie. Warto zrobić krok dalej, żeby zrozumieć lepiej gdzie się idzie. Dzięki temu każdy kolejny czyn może ewoluować i stawać się czymś o wiele więcej niż by na to pozwalał jakiś odgórny plan. W każdym czynie możemy korzystać z kolejnych doświadczeń i przemyśleń.

Ważne jednak jest, aby potrafić wyciągnąć poprawne wnioski. Zarówno z sukcesów, jak i z porażek. Trzeba wiedzieć na ile dany sukces był nasza zasługą i na ile dana porażka nie była z naszej winy. Bez tego nie można świadomie poprawiać błędów z przeszłości, czy sprzed chwili nawet i ciężej iść dalej w kształtowaniu siebie przez tworzenie czegokolwiek.

Jedyna godna rzecz na świecie: twórczość. A szczyt twórczości to tworzenie siebie” – Leopold Staff

PS. Niestety post ten wyszedł trochę niespójny chyba i  trochę rozwleczony, bo pisałem go przez jakieś dwa tygodnie w sumie chyba, przy czym najpierw na telefonie powstał zarys samej idei przekazu i tekst oderwany od konkretnych przykładów, a dopiero później dopisywałem na komputerze „wnętrze”. Mam nadzieję, że mimo wszystko znośnie się czytało.

„Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę”

Może trochę patetycznie, ale witam na moim blogu. Blogu, który ma być moim pośrednikiem w dzieleniu się radością i inspiracją, posłannikiem pewnej magii. Magii tworzenia, przelewania duszy w coś, co jeszcze chwilę temu mogło wydawać się nie mieć w sobie potencjału. Magii dawania radości innym i czerpania radości z rzeczy drobnych, dosłownie i w przenośni. Im więcej radości można dać komuś drobnostką, tym więcej tej radości można czerpać z własnej kreatywności. Więc kurs już obrany.

Na pewno będę tutaj prezentował swoje własne wytwory. Możliwe, że będę też w miarę możliwości przedstawiał mój sposób na zrobienie jakiegoś stworka. Tego jednak nie obiecuję, bo wiele rzeczy powstało w odpowiednim tylko sobie kształcie pod wpływem danej chwili i kolejne próby powielenia tego efektu kończyły się mniej lub bardziej odbiegając od pierwowzoru. Jeżeli jednak będzie komuś bardzo zależało, bądź sam po prostu stwierdzę, że warto podzielić się nie tylko ideą, ale i sposobem jej urzeczywistnienia, to postaram się zrobić poradnik tworzenia własnego egzemplarza jak najbardziej naśladującego udany pierwowzór. Możliwe dość, że korzystając z okazji będę się dzielił również cytatami, które mi osobiście zapadły w pamięć i które mogą być też swoistą inspiracją w szerszym tego słowa znaczeniu.
Już na chwilę obecną mam trochę kandydatów nadających się do przedstawienia tutaj, będę musiał tylko zastanowić się, czy zachować porządek chronologiczny wpisów odpowiadający chronologii powstawania kolejnych tworów, czy zignorować to do czasu uzupełnienia zaległości. Ale to już kwestia nie na dziś. Teraz jedynie otwieram bloga, by nie dawać sobie powodów do odwlekania tego, bo nie warto. Nie wiem, jak dokładnie będzie dalej, ale to jutro zadecyduję już.
„A strong man doesn’t need to read the future, he makes his own.” – Solid Snake, Metal Gear Solid