Latawiec z wykałaczek – czyli jak nie marzyć

Szkielet wykałaczkowego latawca

Kiedy jest się otwartym na potrzeby innych i dostatecznie uważnie się słucha, można zobaczyć ich marzenia. Można wtedy tez pomóc w ich spełnieniu. Albo przynajmniej pokazać ich namiastkę. Ale nie wszyscy są na to gotowi, a dla niektórych za późno na takie próby.

W planach od jakiegoś czasu mamy zrobienie latawca – przypominamy sobie o tym na chwilę, po czym zapominamy, więc nawet jeszcze nie mamy części. Ten latawiec z wykałaczek powstał właśnie w celu dania Adze chociaż namiastki tego.

Nie pamiętam, od czego właściwie się zaczęło – czy od pomysłu czy od cięcia wykałaczek. Możliwe jednak, że zaczęło się od skrzyżowania dwóch wykałaczek i związania ich. Wtedy najprawdopodobniej zobaczyłem latawiec przez pamięć o tym, że Aga latawiec mieć by bardzo chciała.

Zabawkowe sznureczki

Ogólnie proces tworzenia nie był jakoś wybitnie skomplikowany – do skrzyżowanych wykałaczek przyłożyłem odpowiednio cztery inne, zaznaczyłem nożykiem miejsca, w których nachodzą one na siebie a potem wycinałem odpowiednie rowki.

Jeśli dobrze pamiętam to te wgłębienia wycinałem tylko w tych dokładanych wykałaczkach. Myślę tak, bo robienie ich w skrzyżowanych wykałaczkach mogłoby je zniszczyć łatwo – musiałbym nacinać je od góry i od dołu w tych samych miejscach, wiec łatwo by było je złamać. Ale możliwe ze robiłem nieduże nacięcia też w nich, żeby wszystko lepiej pasowało do siebie – nie mam pewności.
Ogólnie było trochę zręcznościówki przy składaniu tego w całość, jak to zwykle z takimi małymi częściami bywa. Żeby wykałaczki lepiej się ze sobą komponowały jeden koniec dawałem na ten krzyż, a drugi pod. Kiedy w danym miejscu miałem juz w sumie trzy skrzyżowane wykałaczki, wiązałem je.
Pierwotnie użyłem sznureczka, który zabrałem z jakiejś zabawki z Corn Flakesów. Trzymało się to jednak dość luźno, bo sznureczek ten nie był przystosowany do takich zastosowań. Dlatego tez później zastąpiłem go zwykłą czarna nicią.
Trwalsze łączenia dzięki nici

Użycie nici było o tyle dobre, ze mogłem mocniej i dokładniej związać każde złączenie. Jeśli dobrze pamiętam, to aktualnie niewiązany koniec wykałaczki, tymczasowo łączyłem z odpowiednia częścią tych skrzyżowanych przy użyciu tamtego białego sznureczka. Oczywiście tylko, jeżeli ten koniec nie był jeszcze ostatecznie przywiązany. Robiłem to żeby ograniczyć te zręcznościówkę, o której wyżej wspominałem – nie musiałem się martwic ze przywiąże jeden koniec wykałaczki, kiedy będzie źle ułożona. Nie pamiętam, czy od razu na to wpadłem, czy dopiero po kilku próbach mnie oświeciło, ale na pewno trudniej by mi było bez tego.

Materiał przyszyty białą nicią

Kiedy juz „szkielet” był gotowy, mogłem zająć się nakładaniem materiału. Akurat jakiś czas wcześniej zabrałem trochę jakiejś tkaniny z łóżka, które miało zostać wywalone, wiec nie miałem dylematu związanego z wyborem tegoż materiału. Miałem go wystarczająco dużo, żeby nie stresować się, że wytnę za mały/za duży/w ogóle zły fragment, więc na spokojnie mogłem sobie dostosować wymiar w czasie przyszywania go do szkieletu z wykałaczek. Nie pamiętam, jak dokładnie wyglądało dobieranie rozmiaru tej tkaniny, ale to w sumie bez większego znaczenia.

Wierzch skończonego latawca

Efekt końcowy nie nie przyciąga spragnionego wrażeń estetycznych wzroku – pewnie można by powiedzieć, że raczej wręcz przeciwnie. Z tymi „kolcami” na wszystkich czterech rogach mi osobiście przypomina jakiegoś potworka bardziej niż latawiec jak tak patrzę na te zdjęcia. Wahałem się trochę, ale miałem ostatecznie ułamać te ostre końcówki z każdego miejsca, żeby dało się zauważyć, co to jest – jednak w końcu zapomniałem o tym i tak zostało. Ten brązowy gruby rzemyk też nie dodaje mu raczej uroku niestety.

Jakieś nici wokół „krzyża”

Kojarzę, że robiłem przy nim coś jeszcze, ale nie pamiętam co konkretnie – wiem, że było to związane z przeplataniem nici, bo specjalnie nawet zrobiłem sobie „igłę’ króciutką z wykałaczki. Zaczepiłem na niej nić i przeplatałem ją jakoś między wykałaczkami – jak dokładnie i po co? Nie wiem. Na niektórych zdjęciach, które mam w albumie na Picasie widać jakieś nitki wokół wykałaczek, ale po co to, to nie wiem.

O ile ogólna idea dawania ludziom tyle, ile jesteśmy w stanie bez ograniczania się „małością” naszych czynów jest sama w sobie świetna, o tyle nie zawsze można z niej tak po prostu korzystać. Niestety dla niektórych problem ze zrealizowaniem w pełni jakiegoś marzenia z czasem może się przerodzić w żal i frustrację, przez co stworzenie jakiejś namiastki tego marzenia może tej osobie przypomnieć o osobistej klęsce. Taką właśnie klęską bywa czasem niemożność realizacji marzeń. Nawet tych niewielkich. A właściwie zwłaszcza tych – uczucie porażki przy niewielkim wyzwaniu jest cięższe od tego przy większym wyzwaniu.

Coś takiego właśnie miało miejsce w przypadku tego latawca. Aga była juz na tyle zawiedziona niemożnością stworzenia takiego pełnowymiarowego, że to maleństwo zamiast wywołać jakieś pozytywne uczucia kojarzyło jej się z tym właśnie negatywnym faktem. Przekazanie jej wykałaczkowego latawca kojarzy mi się z brakiem jakiejkolwiek większej reakcji – dopiero sporo później dowiedziałem się, jakie na prawdę uczucia wywołał. Przyznam, że sądziłem, że brak entuzjazmu wynikał po prostu z tego, że to za mało, albo ze średnich wrażeń estetycznych.

Co można zrobić w sytuacji, kiedy obdarowywana przez nas kawałkiem marzenia osoba należy do tych wcześniej opisanych „frustratów”? Wydaje mi się, że najlepszym wyjściem jest pokazanie tej osobie prawdziwego sensu marzeń, który z własnego pozwolenia zatraca, pogrążając się w żalu przez odwlekające się spełnienie któregoś z nich. Jeżeli czegoś na prawdę pragniesz, to nie czekaj, aż się stanie, aż się zrobi, aż się ułoży i przypomni o sobie – musisz zacząć działać, bo bez tego nawet najdrobniejsze marzenia będą czekać na realizację latami. A wystarczy raz zebrać się w sobie, rozważyć wszystko, co trzeba, zaplanować, przygotować się i dążyć wytrwale do realizacji swoich celów. Ale trzeba zrobić ten jeden, najcięższy krok – przestać się pogrążać. Warto. Wtedy nawet takie minimalne ułamki marzeń będą dawać radość i motywować do dalszego kroczenia po drodze do ich pełnej realizacji.

Cokolwiek zamierzasz zrobić, o czymkolwiek marzysz, zacznij działać. Śmiałość zawiera w sobie geniusz, siłę i magię.” – Johann Wolfgang Goethe

6 odpowiedzi do “Latawiec z wykałaczek – czyli jak nie marzyć”

  1. Przekonałeś mnie, że warto zaryzykować. Dzięki Ci Konradzie. Coraz częściej wierzę w to, że jak się chce, to można osiągnąć wszystko. Aby tylko nie zwątpić.

  2. Bardzo się cieszę, że wpis spełnił swoje zadanie. 🙂 Powodzenia życzę. 🙂

    Przy tej okazji dementuję wszelkie pogłoski, jakbym miał bota, który odpowiada na wszystko "cieszę się". 😀 Po prostu faktycznie się cieszę zawsze. 😀

  3. No proszę, proszę ;d
    Nie ma to jak 'latawiec z wykałaczek';p Fajny pomysł 😉 Bravo za pomysł i wytrwałość, a w szczególności ze b.fajnie to zrobiłeś ;]

Skomentuj gilrandir Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *