Czterech: jednego Prawie-Że-Solenizanta, który ma niedługo urodziny; jednego Przyczajonego-Organizatora, który postanawia zorganizować przedurodzinową imprezę niespodziankę dla tego pierwszego; dwóch Szukających-Inspiracji-W-Piwnicy-Przedstawicieli-Braci-Twórczej, którzy kolejne 5h spędzą na realizacji spontanicznego pomysłu na prezent. W dzisiejszym odcinku gościnnie wystąpi Piotrek „Człowiek-Cyrkiel” Walczewski.
Jest to wpis, który zacząłem w maju, ale z różnych powodów nie udało mi się go wtedy dokończyć, więc niestety niektórych rzeczy już dobrze nie pamiętam.
Zaczęło się pewnego końcowo-kwietniowego dnia od telefonu z pytaniem, czy mam plany na czwartek, bo będzie organizowana impreza – główny zainteresowany w swoje urodziny rozważał na głos od jakiegoś czasu wybycie z Krakowa, więc czemu nie ogarnąć czegoś wcześniej. Pomysł od razu mi się spodobał. Jakiś czas później skontaktowałem się z Walczem, którego potencjał twórczy mógł wspomóc powstanie zacnej prezentowej idei i jej zrealizowanie. Podzieliliśmy się pomysłami i ustawiliśmy się na następny dzień, kiedy już miała być sama impreza, choć nie było jeszcze do końca pewne co będziemy robić. Walczu rzucił wtedy opcją zrobienia czapek urodzinowych w klimacie fantasy dla wszystkich uczestników imprezy i jakiejś takiej wyjątkowej dla samego solenizanta. Czegoś mi w tym brakowało i myślałem, że warto będzie zrobić coś jeszcze oprócz tego.
Kolejnego dnia, chwilę przed umówioną godziną, dzwoni telefon i słyszę Walcza, który prosi, żebym idąc do niego kupił wiśniówkę. Dopiero jak do niego dotarłem uświadomił mi, że ma ona być częścią wymyślonego przez niego właśnie prezentu – kapelusza maga. Z Pratchetta wciąż jeszcze nic nie czytałem, więc nie wpadłem na to, że chodzi o kapelusz wzorowany na tym, który posiadał mag Mustrum Ridcully. Jedną z cech charakterystycznych tego nakrycia głowy była skryta w nim butelka.
Ten pomysł już był czymś naprawdę konkretnym, więc mogliśmy się zabrać za jego realizację. Oczywiście dłuższą chwilę próbowaliśmy wymyślić jak sensownie stworzyć samą bazową konstrukcję kapelusza. W poszukiwaniu natchnienia poszliśmy rozejrzeć się po piwnicy, gdzie znaleźliśmy wiklinowy koszyk, który stał się podstawą dalszych prac.
Pierwszą rzeczą, jaką musieliśmy zrobić było utwierdzenie butelki na koszyku. Posłużyły nam do tego początkowo jedynie kawałki linki alpinistycznej i trytki. Po wstępnym montażu i pierwszych przymiarkach stwierdziliśmy, że koniecznie musimy wypełnić podstawę czymś stosunkowo miękkim. Na szczęście pod ręką było trochę lekko sztywnej gąbki, która do tego zadania nadawała się prawie że idealnie.
Później przyszedł czas na zabezpieczenie łączeń w naszej konstrukcji, więc w ruch poszedł pistolet do klejenia na gorąco. Przykleiliśmy do koszyka całą podstawę butelki, a także linkę w miejscach, gdzie ją uprzednio przywiązaliśmy. Dzięki temu, z poczuciem względnie zwiększonej stabilności i bezpieczeństwa mogliśmy kombinować dalej – szkielet już stał, więc przyszedł czas na upodabnianie go do kapelusza.
Postanowiliśmy już, że wierzch będzie z brązowego papieru, który z niezrozumiałych dla mnie przyczyn jest nazywany szarym, ale dla nadania kształtu całości dodaliśmy jeszcze jedną warstwę, w której wykorzystaliśmy tekturę. Dała nam ona ponadto dodatkowe zapewnienie, że butelka utrzyma się na swoim piedestale. Z tektury również wykonaliśmy rondo kapelusza. Przytwierdzone klejem, ale dla pewności duct tape też poszedł w ruch.
Nadszedł czas zadbania o jako-taką estetykę prezentu. Zaczęliśmy od wyłożenia białym materiałem wnętrza kapelusza. Wyglądało to o wiele lepiej niż na początku – koszyk wiklinowy obklejony od środka gąbką na pewno mniej kojarzy się z nakryciem głowy niż tenże koszyk po wyścieleniu materiałem. Przy okazji miejsce kontaktu kapelusza z głową stało się też minimalnie bardziej miękkie, co było dodatkowym plusem tego rozwiązania.
Kiedy przyszło do pokrywania samej tektury papierem wyszło, że zabraknie nam szarego papieru na pokrycie ronda z obu stron. Postanowiliśmy więc skorzystać z faktu, że przytaszczyłem trochę swoich materiałów i spód przybrał pstrokate czerwono-żółte barwy papieru kolorowego, który miałem chyba od czasów podstawówki. Nie było to rozwiązanie piękne, ale najpiękniejsze, jakie nam przyszło do głowy przy posiadanych zasobach.
Potem zajęliśmy się pokryciem górnej części kapelusza wspominanym już szarym papierem. Ważne było, by zostawić niezakrytą zakrętkę. Dlatego też na „czubek” nakładany jest osobny stożek z papieru, który pozwala zakryć butelkę w całości na czas jej nieużywania.
Spędziliśmy nad tym prezentem sporo czasu, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że robiliśmy go już w dniu imprezy. Wciąż zastanawialiśmy się, czy wyrobimy z całą tą zabawą zanim będziemy musieli wyjść. Wydaje mi się nawet, że z czegoś zrezygnowaliśmy przez to, ale już nie pamiętam.
Skończyliśmy, udało się – przyszedł czas się ogarnąć, zebrać i jechać tam, gdzie ma być impreza. Najśmieszniejsze było to, że z gotowym kapeluszem musieliśmy przejść przez okolice, w których solenizant mógł się pojawić w każdej chwili. Tak więc idąc naprędce wymyślaliśmy historyjki, które w miarę sensownie wyjaśnią co my tak dziwnie niesiemy w tej siatce i czemu w ogóle gdzieś razem idziemy tak się spiesząc. Jakąż satysfakcję czuliśmy, kiedy doszliśmy do tramwaju i ruszyliśmy na umówione miejsce.
Wszystkie zdjęcia z procesu twórczego możecie zobaczyć w tym albumie.
Cała ta twórcza inicjatywa była dla mnie czymś wspaniałym. Byłem wymęczony po całym miesiącu rezygnowania z wielu rzeczy kosztem jednej złożonej obietnicy, której wypełnianie zabierało mi praktycznie każdą wolną chwilę. A teraz nie dość, że miałem świetną okazję coś stworzyć, to jeszcze mogłem to robić czerpiąc dodatkowo inspirację z pomysłów mego „kolegi po fachu”. Jeżeli kiedykolwiek coś Cię potwornie zmęczy i wyciśnie z Ciebie całą energię koniecznie znajdź sobie sposobność takiego kreatywnego odrealnienia – może to być świetny sposób na reset i naładowanie pozytywną energią na długi czas.