BezKit Aqustik Fest 2013

Jest na świecie wiele wspaniałości. Niesamowite miejsca, stworzenia, sytuacje, cechy, czy kreacje ludzkich rąk. Jedne z najbardziej niesamowitych elementów życia to ludzie, abstrakcyjne poczucie humoru, samodoskonalenie, muzyka i oczywiście góry. Jakże więc rad byłem kilka miesięcy temu, gdy okazało się, że tak blisko mnie organizuje się wydarzenie łączące to wszystko w jedno z dodatkiem wielu innych niezwykłości – BezKit Aqustik Fest.
Niestety jesienna edycja tego wydarzenia w chatce na Magórach, mnie ominęła, ale czekam na kolejne.

Co się właściwie działo w weekend Bożego Ciała, kiedy to miał miejsce wiosenny BezKit? Nie chcę się bardzo rozpisywać, więc dość skrótowo wspomnę, że już samo dotarcie na Magóry było świetnym doświadczeniem. Podróż w autobusie w doborowym towarzystwie, rozmowy o niewidzialnych gitarach i niewidzialnych lutnikach i pierwsza podróżna próba Scrabbli Travelcro składały się na bardzo dobry początek. Choć przyznam, że przez fakt późnego położenia się dnia poprzedniego i wczesnego wstawania w dzień wyjazdu ciągle się budziłem ze stresu, że zaśpię. Na szczęście zarówno dotarcie na dworzec, jak i dojechanie do Piwnicznej nie sprawiło żadnego problemu.
Późniejszy godzinny-półtorejgodzinny marsz pod górę w burzy był niesamowity w samej swej istocie, a kompletnie przemoczone ubranie dodawało całości jeszcze swoistego uroku. Fakt, że kiedy mokra koszula dotknęła mi pleców i powiał do tego jeszcze wiatr, to nie czułem się najprzyjemniej, ale zbyt cieszył mnie ten deszcz, żeby pozytywne odczucia zniknęły na dłużej niż te kilka sekund lekkiego szoku termicznego. Fakt, że bateria w moim telefonie nie przeżyła tej ilości wody dodał jeszcze do tego wszystkiego to, że przez te kilka dni żyłem niejako poza czasem, bo komórka jest moim zegarkiem i jej brak przyjąłem jako idealny bodziec do tego, żeby nie sprawdzać w ogóle godziny.
Wieczorem poznawanie nowych ludzi, pierwsze spojrzenia, uśmiechy. I muzycznie od początku. Dni spędzone na Magórach trochę zlewają się w moich myślach w morze wspomnień, gdzie niektóre ciężko przypisać do konkretnego czasu. Pamiętam drogę, zabawy integracyjne, warsztaty harmonijkowe, rozmowy, wspólne śpiewanie, ognisko. Pamiętam wiele, ale to trzeba po prostu poczuć. Oczywiście są rzeczy, którymi mogę się podzielić, jak na przykład niesamowity koncert niesamowitej Sekcji Muzycznej Kołłątajowskiej Kuźni Prawdziwych Mężczyzn z Olą, który został nagrany i można go znaleźć na YouTube.

Miałem zamiar pierwotnie napisać więcej, ale ten czas był zbyt ważny jednak, by tak po prostu go opisywać. Zmieniło się wiele dzięki niemu. Na lepsze. Życie nabrało nowych barw. Dziękuję.

Kilka linków na podsumowanie:
koncert Kuźni – wersja krótka
koncert Kuźni – wersja długa
Tomek Kuręda + Wiśnia
koncert Asi Pilarskiej + jam session

Klipsy wielofunkcyjne

Nie pamiętam jak to dokładnie wyszło, ale jakoś złapałem pewnego dnia zajawkę na wykorzystywanie klipsów do papieru na różnorakie sposoby. Czasem była to własna inwencja wynikająca z potrzeby, a czasem inspirację znalazłem w internetach, jak ten stojak na telefon. Nakupowałem kilka tuzinów takich małych, kilka sztuk większych i kombinowałem. Nieraz wychodziły z tego naprawdę przydatne rzeczy.

Część pomysłów wciąż wykorzystuję i sprawdzają się idealnie, inne zaś straciły swoją aktualność z różnych powodów. W wielu przypadkach nie ma nawet co opisywać, więc tylko napomknę o kilku.
Jedną z najprzydatniejszych opcji, z której wciąż korzystam jest dopięcie do fotela wieszaka na koszulę. Świetne w swojej prostocie. A biorąc pod uwagę ilość czasu, jaki spędzałem do niedawna przy biurku i komputerze na prawdę umilało życie to ułatwienie.
Być może trochę śmiesznym, ale też często wykorzystywanym przeze mnie motywem jest przypinanie nogawek do butów, żeby na pewno nie szurać nimi bo podłożu. Wygoda tego rozwiązania oczywiście zależy zarówno od butów, jak i spodni, ale generalnie w większości przypadków sprawdza się całkiem zacnie. 
Zdarzyło mi się kilkukrotnie pozbawić się klipsów, bo jednak pociągnięcie nogawki może skutkować rozdzieleniem całej tej misternej konstrukcji. Na szczęście na początku wdrożenia tego pomysłu byłem przygotowany i nosiłem zapasowe.
Wiele klipsów przypiąłem do biurka, by zorganizować sobie jakoś sensownie kable. Ten akurat pomysł zaczerpnąłem z internetu i okazał się na prawdę świetnym rozwiązaniem. Odpowiednie ułożenie klipsów pozwala zarówno utrudnić niepodpiętym kablom spadanie na podłogę, jak i umożliwia poprowadzenia ich odpowiednio po biurku. Chwalę sobie bardzo to ułatwienie.
Niektóre lampki mają abażury, które dosłownie opierają się na żarówce. Oznacza to mniej więcej tyle, że wkręcenie świetlika innego kształtu uniemożliwia utrzymanie się abażuru w miejscu. Konstrukcja, jaka mi przyszła do głowy w takiej sytuacji wciąż mnie bawi, kiedy tylko patrzę na to zdjęcie. Oczywiście tsunami by to nie przetrwało, ale do czasu kupienia odpowiedniej żarówki działało bez zarzutów.
Najświeższym specyficznym wykorzystaniem klipsa, jakie mi się zdarzyło było zastąpienie śrubki trzymającej blaszki przy korpusie harmonijki. Wiem, że mógłbym to w końcu porządnie ogarnąć i dokupić brakującą małą blaszkę, która trzymała śrubkę, ale jakoś cieszy mnie specyfika tego tymczasowego rozwiązania i nieśpieszno mi się go pozbywać.
Tyle opisów na teraz. Jeśli wpadnie mi do głowy jakieś ciekawe nietypowe wykorzystanie klipsów, to wtedy jeszcze coś napiszę. Jeśli nie będzie to nic specjalnie ciekawego, to pewnie wrzucę tylko zdjęcia do albumu, jak do tej pory.

Kasztanowa biżuteria

Temperatura ostatnich tygodni sugerowałaby, że jesień już nas przywitała, choć według kalendarza ma jeszcze czas. Pozytywnym aspektem tej sytuacji jest fakt, że dzięki temu wreszcie w porę przypomniałem sobie o jednym ze starszych tworów, jeszcze sprzed Enklawy. Czekałem z opisaniem tego na moment, kiedy będzie łatwo dobrać się do kasztanów i oczywiście co roku zapominałem w efekcie.

Właśnie mija czwarty rok od zrodzenia się tego pomysłu, więc nie pamiętam wszystkiego. Kojarzy mi się, że chodząc po Plantach zbierałem kasztany i znalezienie kilku niewielkich zainspirowało mnie do zrobienia naszyjnika. Przez fakt, że od gimnazjum ciągle noszę bransoletki i/lub koraliki na ręce miałem do dyspozycji dodatkowe elementy. Proces twórczy był prosty, choć przy robieniu dziur w kasztanach musiałem być delikatny, żeby ich nie zniszczyć.
Jakoś miesiąc później ponownie mnie coś tchnęło i rozszerzyłem kasztanowy zestaw o bransoletkę. Tutaj dodatkową cechą składników była płaskość. Było to o tyle komplikujące, że takich mniej znajdowałem, więc i elementów zapasowych było mniej. Nie pamiętam, czy przy samym tworzeniu  zdarzyło mi się zniszczyć któregoś, ale już w dzień wręczenia jeden z nich się zniszczył. Z czasem pękały niestety kolejne.
Ostatnim elementem był pierścień. Nie spodziewałem się oczywiście, że Aga będzie go nosić, ale nie mogłem się powstrzymać, kiedy zobaczyłem kształt jednego z dużych znalezionych kasztanów. W jego węższej części zrobiłem dziurę wielkości palca, dół owinąłem rzemykiem, żeby krawędzie nie wbijały się w rękę i żeby lepiej się trzymał. Poprawiało to też jego wygląd moim zdaniem, choć i z tym nie był zbyt piękny.
Zarówno naszyjnik, jak i bransoletka bardzo się spodobały, choć ten wiszący na środku naszyjnika żołądź był kwestią dyskusyjną. Pamiętam, że Aga nosiła je właściwie do końca ich zdatności użytkowej. Bransoletka w pewnym momencie straciła już w ogóle kasztany. Zresztą nawet na pierwszym i ostatnim zdjęciu widać, że już wtedy z pięciu ostały się jedynie trzy. Naszyjnik był mniej narażony na wady konstrukcyjne, ale pewnego dnia rozwiązał się i spadł idealnie pod buta. Na szczęście akurat takich kasztanów miałem jeszcze trochę, więc mogłem spokojnie go naprawić. Pierścień oczywiście niespecjalnie nadawał się do czegokolwiek, więc nie był noszony. Był właściwie tworem bardziej pod kątem zaspokojenia mojej potrzeby twórczej i spodziewałem się takiego losu dlań.
Tym razem w albumie na Picasie nic więcej, niż powyższe zdjęcia się nie znajdzie. Co najwyżej można znaleźć kolejne albumy, które zalegają tam już od kilku lat i czekają na swoją kolej. Czuję, że już niedługo uda mi się nadrobić te zaległości.

Klaposakwoszetka – potrzeba matką wynalazków

Uwielbiam moment, kiedy zauważam jakąś potrzebę i praktycznie natychmiast wiem co trzeba zrobić, żeby ją zaspokoić. Czasem nie mam możliwości od razu zacząć robić tego, co jest potrzebne w danej sytuacji, co daje dodatkowe pozytywne emocje związane z tym, że nie mogę się doczekać aż będę miał dostęp do odpowiednich materiałów, czy będę po prostu w odpowiednim miejscu. Zdarzyło mi się coś takiego w trakcie ostatniego wyjazdu w góry. Zauważyłem pewne niedogodności plecaka i po pierwszej myśli o tym jak temu zaradzić już nie mogłem się doczekać, aż po powrocie będę mógł wprowadzić swoją  wizję w życie.

Przed urlopem postanowiłem, że muszę sobie kupić w końcu plecak sensowny. Chciałem, by był na tyle duży, by wystarczył mi w góry, czy inne wyjazdy, ale jednocześnie na tyle mały, żeby mieścił się w ograniczeniach samolotowego bagażu podręcznego. To drugie narzucało limit, którego wynikiem był zakup plecaka o pojemności 38l – Senterlan Adventure 38.
Ogólnie jestem na chwilę obecną zadowolony, jednak zabrakło mi tutaj dwóch rzeczy, jednej mniej, a drugiej bardziej złożonej. Pierwszą rzeczą był brak często spotykanej w plecakach gumki do przytroczenia czegoś. Drugą zaś był brak klapy.

Kwestia pierwsza była banalna do rozwiązania. Plecak ten ma uchwyty na kijki trekkingowe, skorzystałem więc z tego i po zabraniu ze starego plecaka gumki przełożyłem ją w odpowiednich miejscach w nowym nabytku. Cztery miejsca zaczepienia dla takiej gumki to trochę mało, więc dodatkowo skorzystałem z bocznych pasków troczących.

Do rozwiązania kwestii drugiej potrzebne było trochę więcej zarówno pracy, jak i materiałów. Na szczęście z tym drugim nie było problemu, a wizja tego pierwszego bardzo mnie cieszyła. Dawno temu miałem dwa identyczne plecaki, które za czasów swej żywotności były przeze mnie mocno eksploatowane i kilkukrotnie naprawiane.

Jeden z nich kiedyś zacząłem rozkładać na czynniki pierwsze, by skorzystać z niego jako podstawy do stworzenia pokrowca na flowersticka, którego w efekcie nie skończyłem m.in. przez oddanie komuś swojego flowera. Poza częściami ze starego plecaka skorzystałem z kupionych kiedyś w pasmanterii kilku metrów paska nylonowego, który w pierwotnym założeniu miał się przydać do dokończenia wspomnianego pokrowca, jeśli ogarnę sobie nowego kwiatka.

Najlepszą częścią całego tego pomysłu było to, żeby klapa nie była na stałe przy plecaku i żebym mógł ją łatwo zdejmować. Pierwotnie myślałem, że z obu stron będzie ona przypinana klamrami, jednak po wstępnej przymiarce zrezygnowałem z tego pomysłu i uznałem, że klamry zostaną jedynie na dole, a jej górna część będzie minimalnie inaczej mocowana.

Do zrobienia samej klapy wykorzystałem boczne kieszonki ze wspomnianego starego plecaka oraz jego dno. Uznałem, że skoro już „rozszerzam” możliwości mojego obecnego plecaka, to dodam kilka kieszeni, a nie tylko jedną. Chwilę zastanawiałem się nad wykorzystaniem „głównej” części plecaka z dwoma kieszeniami, ale jakoś nie do końca do mnie to przemawiało.

Opisując w skrócie – boczne kieszonki zszyłem razem, przy okazji zaszywając zauważone na tym etapie przetarcia w ich ścianach wewnętrznych. Po tym zszyłem je z dnem ze starego plecaka, dodając w odpowiednim miejscu zamek.

Oczywiście zarówno na etapie zszywania dolnej części klapy, jak i wszywania zamka. zapomniałem, że miałem wszyć tam również klamry/paski mocujące. W efekcie całość robiłem trochę dłużej, bo musiałem rozpruć część, dodać brakujące elementy, po czym obszyć dodatkowo, żeby wzmocnić w tych miejscach konstrukcję

Kiedy sama klapa była skończona, miałem jeszcze przed sobą zamontowanie pasków z klamrami w samym plecaku, żeby dół klapy miał się do czego przypiąć. I przyznam, że niesamowitą frajdę i satysfakcję sprawiło mi wykorzystanie do tego dolnej części metalowego stelaża. Tworząc uwielbiam adaptować elementy otoczenia.

Po przypięciu wszystkiego do plecaka zostało jedynie napchanie go i wstępne przetestowanie nowego tworu w akcji. Wiadomo, że wrzucenie kilku rzeczy do kieszeni klapy i przytroczenie kurtki przy pomocy pasków mocujących klapę to nie to samo, co stwierdzenie jak się to rozwiązanie sprawdza w praktyce podczas górskiej wędrówki, ale tyle byłem w stanie ogarnąć na szybko.
 
Żeby było zabawnie teraz ciągnie mnie do powrotu w góry również z potrzeby sprawdzenia jak mój nowy twór zadziała w realnych warunkach przy konkretnych prawdziwych potrzebach chwili na szlaku.

Ciekawostką jest to, że nie byłem świadom na początku, jak wiele zastosowań znajdę dla tej klapy po odczepieniu jej od plecaka. Najczęściej teraz wykorzystuję ją jako sakwę rowerową, którą po dojechaniu do pracy przepinam do podłokietnika krzesła, żeby mieć do niej łatwy dostęp. Poza tym zdarza mi się nosić ją jako saszetkę, tudzież nerkę, czy biodrówkę jak kto woli, a czasem też jako plecak.

Wszelkie „udokumentowane” zastosowania tej klaposakwoszetki można znaleźć w albumie, podobnie jak kolejne etapy procesu twórczego. Możliwe, że pojawią się tam z czasem dodatkowe zdjęcia, jak mnie natchnie na jakieś jeszcze jej wykorzystanie, tudzież na sfotografowanie nieuwiecznionych jeszcze na zdjęciach aktualnie używanych przeze mnie sposobów jej użytkowania.

Oczywiście w trakcie tworzenia pierwotna wizja całej tej zabawki zderzyła się z rzeczywistością i ograniczeniami materiałowym. Poza tym jednak przyszły mi do głowy dodatkowe opcje, które do mnie dotarły już na takim etapie, że rozpruwanie całości mnie średnio kręciło i które być może wprowadzę niedługo, by jeszcze rozszerzyć dostępne możliwości. Nie wiem jednak, czy wykorzystam je tworząc całkiem nową klaposakwoszetkę (jak ja uwielbiam ten nowosłów, prawie jak archimidikleopotoczerepeteklimiczanki), czy tę obecną urozmaicę rozpruwając i szyjąc ją właściwie ponownie. Tak, czy inaczej można się spodziewać przynajmniej jeszcze jednego wpisu w tym temacie.

Potrzeba jest bodźcem myśli, myśl podnieca do czynu.” – John Steinbeck

świat przecieka nam przez palce

Trwałość pamięci, Salvador Dali
Czasem świat przecieka nam przez palce. Rozpływa się, jak zegary Dalego. Lecz niestety nie potrafimy go utrwalić, by móc do niego wrócić w jego stanie na dany moment – przyjrzeć się, przemyśleć, przypomnieć sobie o co tak naprawdę chodziło. Znika, w każdej sekundzie coraz bardziej, a my nieudolnie próbujemy chwytać go garściami, pomagając mu się tylko zmienić w coś nie do pozbierania.

Ale nie zawsze. Czasem po prostu to ignorujemy. Albo nawet nie mamy pojęcia o tym co się dzieje. Idziemy przed siebie. Dumni, zadowoleni z siebie. Zdobywcy świata. Świata, który po każdym kolejnym kroku rozsypuje się za nami jak popiół z czegoś, co kiedyś było drewnianymi schodami prowadzącymi na sam szczyt. Na koronę świata. Koronę, która jest wspaniałym uwieńczeniem naszego zapatrzenia w siebie. Pustego, ślepego.
Tak często tak naprawdę nie zdajemy sobie sprawy, że w ogóle nie istniejemy. Przesiąknięci nijakością przeplatającego się wczoraj i jutro nie potrafimy zdefiniować swojego dzisiaj. A jeśli już udaje nam się jednak je zdefiniować, to niejednokrotnie tak ciężko jest nam nim faktycznie żyć. Zgubiliśmy siebie tak dawno, że nawet nie wiemy, że w ogóle mogło być coś więcej.
Jest jednak moment. Iskra. Gwiezdny pył. Na tę chwilę wiesz, czego chcesz, o czym marzysz i dlaczego jesteś tu i teraz. Tak łatwo to jednak rozdmuchać. Zapomnieć, przeczekać, zacząć jutro. Nagle z jasnego tu i teraz naszym oczom wciąż ukazuje się coraz bardziej surrealistyczne tam i potem. Tam i nigdy-tego-i-tak-nie-dożyję. Więc czas jednak wrócić na ziemię, bo cóż komu z tego. Jeszcze ktoś Cię weźmie za wariata.
18/19.08.2013, Kraków

echo przeszłości

krew
w uszach tętni
pulsuje
zew
oni chętni
ja czuję
krzyk
echo przeszłości
honoru
szyk
niezłomnej jedności
wobec terroru
codzienni
duchem wielcy
ostoja
tętni
krew tysięcy
choć moja

8.08.2013, Poznań-Toruń

Enklawa sieciowospołecznościowo

Jakiś czas temu postanowiłem założyć fanpage Enklawy, żeby ułatwić rozpowszechnianie inspiracji. Jeszcze zbyt dużych efektów tego nie ma, ale czas pokaże co z tego wyjdzie. Mam dodatkowo miejsce powiązane z Enklawą, gdzie mogę wrzucać ciekawostki kreatywne znalezione/podrzucone przez kogoś.

Niedługo później zarejestowałem się na Twitterze, żeby uczestniczyć w ciekawej inicjatywie dla twórców gier, One Game A Month, ale w sumie z czasem wyszło, jak wyszło i poza zarejestrowaniem się i wypełnieniem profilu jeszcze nic tam nie zrobiłem.

Ale! Założyłem przy tej okazji też Twittera Enklawy, bo może znajdzie się ktoś, kto by preferował taką formę informowania o „nowościach”. Ta inicjatywa nie znalazła żadnego jeszcze odzewu, ale zobaczymy, co to będzie. W sumie to Twittera spiąłem z Facebookiem i wszystko, co wrzucam na fanpage ląduje też na T.

Ostatnio postanowiłem dorzucić widżety z T i FB tutaj, zobaczymy czy się sprawdzą. Fejsbukowy na pewno będąc na samym dole nie przyciągnie zbytnio uwagi, więc pewnie go przesunę jednak na bok, ale już za dużo się tutaj rzeczy zrobiło. Się pomyśli.

Tyle spamu na teraz, rzucę tylko jeszcze w jednym miejscu powyższe linki – pod oba adresy zapraszam:

Każdy ma takiego batmana na jakiego zasłużył

Jajo, a w środku…
Na pewnym muzycznym wyjściu w góry, o którym innym razem, poznałem świetnych ludzi. A ludzie, nawet ci świetni, się starzeją. A starzejąc się zdarza im się raz na czas mieć urodziny. Nawet, jeśli taki ktoś poza byciem świetnym człowiekiem bywa również świetnym Batmanem, czy Tyranozaurusem Rexem. Taki właśnie jest Matełko, który obchodził ostatnio urodziny i dla którego zrobiłem drobny prezent.

Wspomniany wyżej Matełko jest członkiem przeniesamowitej kapeli o chwytliwej nazwie Sekcja Muzyczna Kołłątajowskiej Kuźni Prawdziwych Mężczyzn z Olą, z której twórczością musi się zapoznać każdy, kto już stracił zdrowy rozsądek. Ale o Kuźni innym razem również.

Coś jakby skrzydła?
Kojarząc zamiłowanie Matełka do Batmana od początku wiedziałem, że prezent urodzinowy będzie z Batmanem związany. Pomysłów, które miałem nie opiszę, bo może się przydadzą innym razem. To, co w efekcie zrobiłem powstało w sposób, który uwielbiam – spojrzałem na dwa kawałki drewna, które miałem z podobrazia starego i w ich ostrych końcówkach od razu zobaczyłem kształt znaku Batmana z filmu The Dark Knight.
The Dark Knight
Widziałem, że proporcje są trochę rozwalone, bo te drewienka są dość długie, jak na ich wysokość. Chwilę się zastanawiałem, czy nie skrócić ich, żeby dokładniej oddać kształt oryginału, ale jednak uznałem, że ta dysproporcja też będzie zacnym elementem całości.
Bat-znak in progress
Oczywiście już chwilę po tym spostrzeżeniu wiedziałem, co trzeba zrobić – narysowac odpowiedni kształt i wyciąć zbędne fragmenty z obu kawałków. Muszę przyznać, że kiedy zamazałem ołówkiem kawałki, które mam wyciąć wyglądało to całkiem nieźle. Zastanawiałem się chwilę, czy lepiej zamalować na czarno sam znak, czy właśnie części do usunięcia, ale postanowiłem, że znak pozostanie koloru drewna.
Niech żyje chwytak!
Niestety w trakcie wycinania trochę z zarysowanych kształtów się zgubiło, bo ta piłka ma dość elastyczny brzeszczot i obracanie jej przy cięciu nie sprawiało, że i ostrze się obracało. Stąd wyszło trochę kantów, i ogólnie trochę się popsuł „dizajn”. Potem jeszcze starałem się to trochę poprawić, ale nie wyszło najlepiej niestety, a zapasowych materiałów pod ręką nie miałem.
Gotowy, bat-znak
Kiedy już poprawiałem krawędzie niestety trochę „łebka” jednej części urwałem, przez co musiałem wcinać się głębiej, żeby tam głowę zrobić na nowo. Podobnie wyszło z ogonem, więc w efekcie proporcje wyszły jeszcze bardziej zaburzone i  produkt końcowy wyszedł jakoś dziwnie spłaszczony. No ale cóż, wolałem już nie kombinować, żeby bardziej nie zepsuć.
Batozaurus w swoim jaju
Nawiązując do początkowych akapitów, postanowiłem połączyć w tym prezencie Batmana z dinozaurami. Tak też w rezultacie obie połówki wylądowały w Kinder Niespodziance. Początkowo mnie zmartwiło, że nie mieszczą się tak po prostu w środku, ale prawie od razu dotarło do mnie, że to tak na prawdę świetnie. Bo tak oto powstało jajo wykluwającego się właśnie Batozaurusa!
Gotów do wyjścia
Żeby było śmieszniej, to tak mi się ułożyły skrzydła, że wystając z tego jajka wyglądają jak dziub, więc jeśli już się ktoś spodziewa czegoś dziwnego w środku, to sądzę, że widziałby prędzej coś ptakopodobnego. No ale cóż, nie tym razem, ale kto wie jakie dziwne pomysły jeszcze podsunie mi świat.
Po podpisaniu jaja i zamknięciu w nim Batozaurusa postanowiłem jeszcze całość zapakować, żeby nie było od razu widać prezentu. Zawinąłem więc całość w filc i przewiązałem rzemykiem. I taki oto był efekt końcowy całej tej akcji i tak jajo Batozaurusa zostało wręczone solenizantowi. Wszystkie zdjęcia z procesu twórczego klasycznie już w albumie na Picasie.
Prezent drobny, abstrakcyjny i głupawy. Teoretycznie nie wnosi nic do życia. Ale Matełko się śmiał jak go zobaczył i pokazał innym, żeby sobie zobaczyli i też mogli złożyć sobie tę nową „zabawkę”. Więc cel został spełniony. Czasem danie komuś powodu do śmiechu jest najlepszym, co można dać.
Na świecie nie ma nic piękniejszego od pobudzania ludzi do śmiechu.” – Marcel Achard

Pasjonaty 2013 – targi ludzi z pasją

Pasjonaty – Z Pasją Na Ty
Świat mnie nie przestanie nigdy zachwycać. Tyle wspaniałych rzeczy dzieje się wokół nas, a my tak często nie mamy o tym nawet pojęcia. Czasem może to mieć miejsce dosłownie za ścianą, czasem po drugiej stronie miasta, a czasem po drugiej stronie globu.

Ostatnio przez pozytywnie zakręconych znajomych dociera do nie coraz więcej świetnych inicjatyw. Tak więc trochę niechronologicznie zacznę od Pasjonatów – targów ludzi z pasją w katowickim Spodku.

Plakietka na pamiątkę!

O Pasjonatach dowiedziałem się przez penspinning – zostaliśmy zaproszeni do wzięcia udziału jako wystawcy. Całość miała trwać dwa dni – 22 i 23 czerwca. Miałem już plany na ten weekend, ale za bardzo mnie ciągnęła idea tego wydarzenia, żeby tych planów nie zmienić. Przed imprezą przeglądałem fanpage Pasjonatów, gdzie pojawiały się informacje o ludziach, którzy będą dzielić się swoją pasją w tym roku i tylko upewniałem się, że chcę tam być.

Więcej zdjęć S.T. OUTPOST tutaj
Jedno z pierwszych stoisk, które zwróciło na siebie moją uwagę było stoisko ludzi z postapocalyptic.net – Sił Terenowych OUTPOST. Są oni pasjonatami szeroko pojętej postapokalipsy i organizują konwenty postapo, w tym Ziemie Jałowe, na które może za rok uda mi się wybrać. Każdemu zainteresowanemu LARPami polecam fanpage Ziem Jałowych. Z ciekawostek – od 24 czerwca OUTPOST jest stowarzyszeniem. Tutaj info.

Dziewczyny z Galway
Oczywiście nie sposób nie wspomnieć o zespole tańca irlandzkiego Galway. Miałem przyjemność widzieć już ich występ na Festiwalu Muzyki Celtickiej Zamek w Będzinie. W trakcie Pasjonatów poza kilkoma krótkimi pokazami zorganizowane zostały małe warsztaty tańca. O ile na warsztaty na Zamku nie dotarłem, czego żałowałem później, o tyle tutaj udało mi się w części uczestniczyć i wspominam miło. Niemniej jednak już samo oglądanie pokazów było dla mnie świetne. Uwielbiam tę muzykę i te tańce.
To kudłate po lewej to ja ^^
Ciekawe było dla mnie zobaczenie stoiska, gdzie można było po prostu grać w Scrabble. Była to część zorganizowana przez Fundację „Umysł” im. Alfreda Buttsa. Wspomniany Alfred Butts to twórca Scrabbli, a sama fundacja wspiera rozwój umysłowy poprzez m.in. gry słowne.

Z ciekawostek powiem, że kiedy ze znajomym siedliśmy i zaczęliśmy grać przypomniało mi się, że chciałem mu pokazać swoje Scrabble Travelcro, więc przyniosłem je. Po chwili zobaczyła je jedna z pań z fundacji i zainteresowała się pomysłem. Zrobiła zdjęcie, zapytała kto jest autorem, więc podałem swoje nazwisko i adres Enklawy. Powiedziała, że wspomni o moim projekcie w relacji z Pasjonatów, ale do tej pory jeszcze tej relacji nigdzie nie widziałem.

Więcej zdjęć Fabryki Talentów tutaj
Pojawiła się też Fabryka Talentów z instrumentami dostępnymi dla wszystkich i muzykami, którzy wystąpili na scenie. Obie te kwestie były prześwietne. Ta pierwsza bardzo dobrze mi się kojarzy przez uczestniczenie raz na czas w jam session – różne randomowe osoby siadają do instrumentów i tworzą coś razem spontanicznie. Uwielbiam to. Bardzo mi się podobało też, kiedy chłopaki z OUTPOST zasiedli do grania. Chyba kawałek „Najemni żołnieże” w ich wykonaniu najbardziej wpadł mi w ucho.
Więcej penspinningu tutaj
Oczywiście byliśmy również my, penspinnerzy z Portalu Polskich Penspinnerów. Mieliśmy własne stoisko, gdzie pokazywaliśmy ludziom naszą zajawkę i uczyliśmy chętnych. Co ciekawe nie tylko młodzi byli zainteresowani – zdarzył się pan, który stwierdził, że na emeryturze nie ma co robić i chętnie się pouczy. Anarviel skleił penspinningową relację z Pasjonatów, którą polecam obejrzeć. Oczywiście są tam pokazane i inne stoiska i występy.
Było też wiele innych stoisk i pasji, w tym warsztaty scrapbookingu organizowane przez Scrap.com.pl, czy warsztaty tworzenia biżuterii organizowane przez Ola Design, było stosko z drukarką 3D 3FX, byli speedcuberzy z Polskiego Stowarzyszenia Speedcubingu, czy ludzie jeżdżący ekstremalnie na rolkach. Więcej można zobaczyć na relacji telewizji regionalna.tv – prezentacje różnych pasji, rozmowy z samymi pasjonatami.

Bez trzymanki!
Sam sobie chodziłem tam kopiąc co jakiś czas zośkę i grając na harmonijce, choć sądzę, że nie zostało to nigdzie zarejestrowane. Jednoczesne kopanie zośki, kręcenie długopisem i granie na harmonijce to ciężka sprawa. Ale chyba najciekawszym doświadczeniem dla mnie było chodzenie na szczudłach Powerstrider. Użyczone od ludzi z OUTPOST na chwilę – prawie się zabiłem próbując ruszyć się pierwszy raz, ale na szczęście mnie asekurowali. Jednak po kilku krokach złapałem już balans i mogłem sobie chodzić bez podpierania się i bez asekuracji. Szkoda, że wpadłem na to, żeby pożyczyć szczudła tuż przed wyjściem. Kupię sobie takie i będę biegał tak do pracy kiedyś, zobaczycie.
Teoretycznie na tym mógłbym zakończyć, jednak, jako że targi trwały dwa dni, pasowało znaleźć jakiś nocleg. Kiedy nikt z penspinnerów nie odpowiedział na moje pytanie, czy ma może możliwość przenocowania mnie postanowiłem, że czas znowu skorzystać z jednej z najświetniejszych idei na świecie – CouchSurfingu. Jako, że o CS planuję osobny wpis, to wspomnę tutaj tylko, że jest to społeczność ludzi udostępniających innym miejsce do spania, czasem pomoc w poznaniu danego miejsca, czasem po prostu towarzystwo. I to wszystko bez oczekiwania jakichkolwiek profitów.
Więzienny recyklingowy żaglowiec
Tak więc udało mi się znaleźć Krzyśka i Elę, którzy przenocowali mnie z Monią. I przyznam, że żałowałem, że zostajemy tam tylko tę jedną noc. Prześwietni ludzie, bardzo mili i świetnie mi się z nimi rozmawiało. Poza tym Krzysiek pracuje jako kamerzysta w telewizji i zabrał nas koło północy do studia, skąd sobie mogliśmy obejrzeć Katowice nocą. Zobaczyliśmy tam też obrazy namalowane przez osobę, która w więzieniu odkryła talent malarski, a w samym mieszkaniu mogliśmy podziwiać świetny żaglowiec zrobiony przez innych ludzi z więzienia. Stworzyli go z tego, co mieli – gazet, wykałaczek, patyczków. Niesamowite po prostu. Jak zobaczyłem go na półce, to byłem przekonany, że jest to jakaś kupna pamiątka.  Kiedy dowiedziałem się w jakich warunkach powstał byłem pod wielkim wrażeniem. Zresztą wciąż jestem. Specjalnie stworzyłem album, gdzie będą trafiać tego typu perełki, których mam nadzieję zobaczyć jeszcze w życiu wiele.
Cały ten weekend bardzo dobrze wspominam. Zarówno same Pasjonaty, jak i pobyt u Krzyśka i Eli naładowały mnie bardzo pozytywnie. Wiem, że mogłem więcej czasu posiedzieć przy innych stoiskach, bo były rzeczy, które przegapiłem. Jednak było tak dużo świetne energii tam dookoła, że czasem ciężko było iść gdzieś dalej, jak już się czymś zainteresowało. Ludzie z totalnie różnymi zainteresowaniami zebrani w jednym miejscu, zwłaszcza jeśli mają ochotę nie tylko dzielić się swoją pasją, ale też zgłębiać te nowopoznane, tworzą wokół siebie gigantyczną aurę inspiracji. Przez różnorodność każdy prezentował coś wspaniałego na swój sposób. Oby więcej takich akcji. Kto wie, może za rok stawię się tam ze stoiskiem z wielkim banerem Enklawa twórcza?

Everybody is a genius. But if you judge a fish by its ability to climb a tree, it will live its whole life believing that it is stupid.” – Albert Einstein

anioły ślepną

anioły ślepną
bledną
nie lecą
tkwią w sobie
nieogarnięte
Anioł tonie
płonie
biel po świecie rozsiana
ideał sięgnął bruku
podaj mi dłoń

15.06.2013, Kraków